Dziennik wyprawy Sajany 2002

20.08.2002 wtorek

Dzień jak każdy zaczyna się od stukania w garnki - co oznacza oczywiście śniadanie (musli z mlekiem).
Następnie zawiązuje się grupa uderzeniowa (dziewczyny, Seba i ja, Emo poszedł wcześniej), idziemy zdobyć jakąś górę. Góra okazuje się bardzo ostra, nie ma oczywiście żadnej ścieżki, wdrapujemy się łapiąc się krzaków, korzeni, skałek, jest ciężko ale oczywiście udaje nam się dotrzeć na szczyt, a tam już siedzi sobie Emo. Widok jest niesamowity, szczyt skalisty, nie zasłaniają nam widoku żadne drzewa. Widać zakole naszej rzeki i otaczające nas szczyty fot. fot. fot. fot. fot. fot. fot. fot. fot.. Jednym słowem warto było tu wejść. Droga powrotna jeszcze trudniejsza, albo przedzieramy się przez krzaki, albo zsuwamy się po kamieniach. Udało nam się jakoś zejść na dół, ale okazało się że górka kończy się na rzece, i możemy albo cofnąć się albo spróbować przejść jakoś po skałkach. Wybraliśmy oczywiście to drugie fot., no i jedna osoba miała przymusową kąpiel (Seba). Tak umęczeni po dojściu do czegoś w rodzaju niewielkiej plaży rzuciliśmy się wszyscy do wody.
Obiad, po obiedzie czas wolny, no to leżymy sobie na karimatach, słoneczko opala, pewno z 30 stopni C. W tej chwili gdy to piszę trwa operacja Szymona : Szymonowi wkręcił się kleszcz, Wołodia wyciąga skalpele, strzykawki, operacja trwa kilkanaście minut, Wołodia prosi Saszę o wytarcie czoła. Wszyscy czekamy w napięciu czy operacja się uda, w końcu kleszcz został wyciągnięty, Szymon w przeciwieństwie do kleszcza jest cały.
Kolejnym punktem dnia jest wyprawa na szyszki cedrowe, chodzimy po lesie z pół godziny, zebraliśmy sporo szyszek i jeszcze kilku nieproszonych gości : ja znalazłem na sobie trzy kleszcze, Seba dwa, całe szczęście że od razu się obejrzeliśmy bo dopiero zaczęły się wgryzać.
Wołodia ostrzega żeby uważać na niedźwiedzie, ponieważ wędkarze mówili, że gdzieś tydzień temu w tych okolicach niedźwiedź zaatakował 2 osoby - jedna zginęła druga sfiksowała.
Kolacja i ognisko, można powiedzieć zielona noc, ostatni biwak w takim składzie. Przeszukujemy zapasy jakie zostały w kuchni, coś tam udaje się skręcić (nie będę opisywał szczegółów ponieważ nie wszyscy w tym uczestniczyli, w każdym bądź razie Łukasz powiedział mi że jak leżeli w namiocie słyszeli trzaskanie sucharów.).
Kilka osób zostaje dłużej przy ognisku, około 2:00 słychać w lesie jakieś podejrzane trzaski gałązek, tak więc bardzo szybko uciekamy do namiotu.

21.08.2002 środa

Pobudka o 8:00, pakujemy się, śniadanie ryż z musli, około 10:00 wypływamy. Bardzo spokojny nurt (w porównaniu z Oną), robię ostanie zdjęcia przyrody Syberyjskiej fot. fot., na sam koniec robi nam się dziura w pontonie (pierwsza i ostatnia), Vitia musi co jakiś czas pompować.
O 13:00 zbliżamy się do Abazy, widać most i kominy - cywilizacja jednym słowem fot.. Zatrzymujemy się na obóz, rozbieramy wiosła, wypuszczamy powietrze z kamizelek, palimy foliowe worki (jeszcze do wczoraj strategiczny towar). Dyżurni Marta i Seba (bardzo zgrani, dnia poprzedniego Marta rozwaliła sobie palec, dzisiaj Seba - zgrany zespół z zabandażowanymi palcami).
Po obiedzie Łukasz, Tomek i ja pakujemy się. Muszę zmieścić się do małego worka ( mój plecak został w Lidzie), zabieram więc tylko śpiwór i szyszki, resztę zostawiam Sebastianowi. Ostatnie wspólne zdjęcie fot., żegnamy się z grupą, następnie z Wołodią, Saszą iVitią jedziemy marszrutką do Abazy.
Dojeżdżamy na dworzec, kasa otwierana jest o 17:00, ale czasu moskiewskiego ( 21:00 lokalnego) . Idziemy do dawno nie widzianego sklepu, każdy kupuje sobie rzeczy o jakich marzył (ja kupuję czekoladę i litr mleka), kupujemy też chleb i masło czekoladowo-orzechowe na podróż. Przewodnicy idą na miasto zrobić zakupy.
Łukasz od dnia bani jest chory więc teraz kładzie się w śpiworze na trawie, ja z Tomkiem idziemy do miasta. Małe miasteczko, ale za to duży dom kultury fot., fotografujemy fajne syberyjskie domki fot. fot. fot..
Po powrocie zaczyna padać deszcz, przenosimy się na przystanek autobusowy (poczekalnia dworcowa otwierana jest na godzinę przed odjazdem pociągu). Zaczynamy robić kolację, chleb mamy ale brakuje nam masła które kupiliśmy, okazało się że zostawiliśmy je przed sklepem, i po kilku godzinach dalej leżało sobie przez nikogo nie niepokojone.
O 19:00 przychodzi Wołodia, daje nam kasę na dojazd do Krasnojarska, stwierdza że jakoś chyba nam się uda dojechać, i jeszcze całkiem przypadkiem rzuca że w Abakanie jest też lotnisko i że może stamtąd też latają samoloty do Moskwy. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli to pojechalibyśmy do Abakanu autobusem, a o tej godzinie to jest już za późno. Wołodia daje nam także namiary na człowieka w Moskwie, który będzie nam mógł załatwić kwaterę. Pożegnanie z Wołodią, Łukasz i Tomek pewno zobaczą jeszcze Wołodię jak spotkają się z grupą w Moskwie, ja pewno już nigdy Wołodii nie spotkam.
Otwierają kasy biletowe, kupujemy 3 bilety do Abakanu. Na stacji czytam rozkład jazdy pociągów : z tej stacji odjeżdża tylko jeden pociąg ( do Askizu 18:45), a stacja duża, schludna poczekalnia. Jeszcze istotny szczegół małe miasteczko gdzieś na Syberii, na stacji jeden pociąg, przy stacji malutki sklepik a w sklepiku kiełbasa krakowska ! . Podjeżdża pociąg, jeden wagon za to o numerze 18, kładziemy się od razu na górne półki, zasypiamy na chwilkę. Pół godziny przed stacją prowodnica budzi pasażerów.
Wysiadamy w Askizie, idziemy na dworzec do poczekalni. Wchodzimy a tam słyszymy Polska!!, to nasi znajomi wędkarze z Nowokuźniecka, zamieniamy kilka słów, i układamy się do drzemki, mamy 4 godziny czasu do przesiadki. Odjeżdżają znajomi z Nowokuźniecka, dworzec robi się pusty, no to zainteresował się nami milicjant, pyta skąd jesteśmy, skąd jedziemy i dokąd. Jak mu powiedzieliśmy że jedziemy z Abazy do Abakanu, to zapytał dlaczego wysiedliśmy z wagonu (okazało się że ten wagon którym przyjechaliśmy jedzie dalej do Abakanu, i można było w nim zostać). Milicjant jeszcze mówi żebyśmy spróbowali pogadać z prowodnicą to nas może wpuści, więc idziemy do wagonu nr 18, stukamy, wychodzi trochę zaspana prowodnica, pyta czego chcemy, tłumaczymy że chcemy wsiąść, no to prowadnica żebyśmy przyszli przed odjazdem pociągu, tłumaczymy że przyjechaliśmy tym wagonem, a wysiedliśmy bo nie wdzieliśmy że dalej jedzie do Abakanu. Prowodnica idzie w zaparte, że nigdy nas nie widziała i żebyśmy spadali, przekonujemy ją z 5 minut, w końcu pokazujemy bilety (cały czas twierdzi że pamięta wszystkich pasażerów ale nas nigdy nie widziała), podejrzliwie sprawdza bilety. Po kolejnych zapewnieniach że jechaliśmy tym wagonem i pokazaniu biletów całej trójki w końcu nas wpuszcza, informując abyśmy się zachowywali cicho ponieważ inni pasażerowie śpią.
Doszliśmy do wniosku że najlepiej to było się upić - jakieś pijaczki jechały tym wagonem z nami i nie wysiadły jak my na dworcu tylko spały. Ładujemy się na górne półki i zasypiamy. A swoją drogą to fajny patent, że tak można sobie spać w sumie w luksusowych warunkach na dworcu.


poprzednia następna

Strona główna