Dziennik wyprawy Sajany 2002

skład grupy  dzień po dniu  zdjęcia  galeria  podróż  mapy  linki  strona startowa

Wstęp

A wszystko zaczęło się gdzieś tak pod koniec 2001 roku kiedy to wpadły mi w ręce (podziękowania dla Andrzeja) dwie książki Romualda Koperskiego: "Pojedynek z Syberią" (relacja z wyprawy samochodowej wiodącej z Zurychu do Nowego Jorku przez Syberię, Alaskę, Kanadę i USA) oraz "Przez Syberię na gapę" (relacja ze spływu pontonem rzeką Leną ). Klimat opisywany w obu książkach na tyle mnie zafascynował, że zacząłem szukać informacji o Syberii (głównie w Internecie) oraz szukać chętnych którzy wybierają się w te rejony. Znów szczęście mi dopisało ponieważ na początku marca znalazłem na liście pl.rec.turystyka.tramping maila Łukasza który szuka 10 osób na wyprawę w Sajany. Grupa zaczęła się zawiązywać, w połowie kwietnia odbyło się pierwsze i ostatnie spotkanie grupy w Katowicach. Nie będę ściemniał ale po spotkaniu miałem pozytywne wrażenie, wyglądało że są duże szanse na powodzenie wyprawy. I tak nadszedł dzień wyjazdu, od którego zaczynam mój dziennik


01.08.2002 czwartek

Jeszcze dzisiaj byłem w pracy, wracam o 15:00. Ostateczne pakowanie i nagle okazuje się, że czasu zostało niewiele, jadę więc taksówką na przystanek i o 18:20 wyruszam Polskim Expressem na wyprawę Sajany 2002. W Warszawie jestem około 22:00, a o 22:15 jestem umówiony z Martą i Iwoną w holu dworca przy informacji. Spotykamy się i na dobry początek idziemy na miasto poszukać jakiegoś sklepu nocnego aby kupić piwo. Niestety po długich poszukiwaniach okazuje się że w Centrum Warszawy nie ma żadnego otwartego sklepu, w końcu zdesperowani siadamy w jakimś podejrzanym ogródku piwnym przy Pałacu Kultury. Atmosfera jest identyczna jak ogródek - jakieś hałasy i zamieszanie, ale nic to pijemy piwko, gdzieś po północy wracamy na dworzec.

02.08.2002 piątek

Na peronie spotykamy Szymona, podjeżdża pociąg, Łukasz wyskakuje po nas na peron. W pociągu jest już pozostała część grupy, mają zajęte 3 przedziały, więc rozkładamy fotele i udaje mi się na chwilkę przysnąć. O 4:55 jesteśmy w Sokółce, biwakujemy przed dworcem na plecakach, na szczęście okazuje się, że sklepy czynne tu są od 5:30, więc po piwku na początek dnia. O 6:40 ruszamy do Kuźnicy, w Kuźnicy kupujemy bilety do Grodna (16 zł). W stojącym jeszcze pociągu polska odprawa graniczna i celna. Spokojnie bez problemów przekraczamy granicę z Białorusią, wsiadają strażnicy Białoruscy, kontrola graniczna. O 9:28 dojeżdżamy do Grodna, kontrola celna, jako grupa przechodzimy bez problemów, co prawda Sebastian "przemycał" duże ilości słodyczy "Mieszka" ale jakoś i jemu się udało. W Grodnie zmiana czasu +1 godzina, żar leje się z nieba, idziemy na miasto. Uderza socjalistyczne budownictwo, wszystko szare, brak reklam, blokowiska i monumentalne budowle, zdezelowane Łady, Wołgi, Moskwicze, sporo Uazów oraz niemieckie używane samochody. Wszędzie pozostałości z czasów Związku Radzieckiego, na budynkach użyteczności publicznej gwiazdy, sierpy, młoty. Na jednym z placów Wódz Rewolucji Lenin, idąc gdzieś dalej czołg na postumencie fot., odwiedzamy polski kościół, zwiedzamy cerkiew.
Wracamy na dworzec, czekamy na spotkanie z przewodnikiem Wołodią, pojawia się taki chudy gościu z małym plecaczkiem, robi na tyle dobre wrażenie że powierzamy mu za chwilę naszą twardą walutę . W Grodnie rubel białoruski ( 1$ = 1850 rubli), a najciekawsze że w obrocie istnieje papierowy 1 rubel fot.( tj. 0,002 zł). Ceny trochę tańsze niż u nas, piwo od 550 - do 2000 rubli. Przed dworcem na trawniku robimy akcję przepakowywania plecaków. Dobieramy się w pary, na dwie osoby przypada jeden plecak, każdy się zastanawia z czego można zrezygnować, przecież w końcu wzięliśmy same potrzebne rzeczy, ja pakuję się z Sebastianem. W końcu okazało się, że wcale nie poszło tak źle, po podwieszeniu śpiworów oraz butów na zewnątrz, zrezygnowałem tylko z polara, resztę udało się jakoś załadować do jednego plecaka (sprzęt z którego zrezygnowaliśmy zostawiamy za kilka godzin w Lidzie). W trakcie przepakowywania, w momencie gdy wszystkie rzeczy mieliśmy powykładane na trawę podszedł jakiś tajniak (kurdupel taki) i zaczął wypytywać co my za jedni, skąd, dokąd jedziemy. Jak Wołodia mu wszystko wytłumaczył, to tajniak powiedział aby poinstruować nas jak należy się zachowywać, żeby zostawić porządek i takie tam dyrdymały. Już odchodził gdy zobaczył flaszę wódki Łukasza (własnej produkcji) no to pouczył nas, oczywiście, żeby nie pić na słońcu bo może nam to zaszkodzić. Po zakończeniu przepakowywania Wołodia przekazał nam jeszcze kilka praktycznych uwag np. że gdy odjedzie nam pociąg na stacji to mamy iść do dyżurnego ruchu i powiedzieć że grupa odjechała pociągiem, a my mamy jechać następnym, oraz że mamy mówić że jesteśmy Białorusinami. Po długim oczekiwaniu ( po jakimś czasie się już przyzwyczailiśmy do długich oczekiwań na przesiadki i ta wcale nie była długa) idziemy na peron do pociągu. Drzwi wagonu otwiera prowodnik, wyciera poręcze przy wejściu, sprawdza bilety. Wagon wygląda tak że w przedziałach które nie są zabudowane są 4 lóżka ( 2 na górze i dwa na dole) następnie korytarz i naprzeciwko przedziałów znów dwa łóżka, trafia mi się takie właśnie korytarzowe (nad ranem będę czuł co to znaczy nie wyprostować nóg przez całą noc). W pociągu bardzo gorąco z 40 °C, okna się nie otwierają, można jedynie uchylić mały lufcik. Pociąg jedzie bardzo wolno do tego ciągle szarpie.
O 19:40 zatrzymujemy się w Lidzie, zabieramy sprzęt : 4 wielkie i ciężkie plecaki (m.in. 2 plecaki z 36 kilowymi pontonami), wsiadają też zastępca kapitana Sasza i ostatni członek załogi Vitia. Sasza od razu przystępuje do polewania (zresztą widać że na dworcu też już coś pobierali), atmosfera od razu robi się weselsza. Vitia wyciągnął z gazety suszonego szczupaka - taki twardy że można nim faktycznie gwoździe wbijać - ale rybka do piwa smakowała naprawdę dobrze ( przepis : 2 dni w roztworze soli, tydzień na słońcu). Białorusini stwierdzili , że nie przypuszczali że Polacy to tacy mili ludzie, Vitia przyznał się do swoich polskich korzeni. Rozpoczęły się dyskusje i wspólne rozmowy na różne tematy, nawet rozmowa w pewnym momencie zeszła na tematy polityczne, ale szybko zeszliśmy z tego tematu, Białorusini nawet przy wódce nie chcą rozmawiać (krytykować) swoich polityków szczególnie Łukaszenki.
Zaskoczyła mnie ich znajomość naszej historii, Polacy raczej nie znają białoruskiej historii i ich historycznych przywódców (mówię za siebie). Wypiliśmy bardzo dobre wino z winogron którym poczęstował nas Wołodia, następnie kilka piw, 3 flaszki wódki w saunowej temperaturze i po tym wszyscy (oprócz Vitii i Saszy) poszli grzecznie spać. Rano nie zauważyłem u nikogo żadnych oznak kaca.


następna
napisz jeśli masz jakieś pytania