Dziennik wyprawy Sajany 2002

18.08.2002 niedziela

Dyżurni Wołodia i Vitia stukają o 8:20 na śniadanie, nasz namiot strajkuje i wychodzimy dopiero o 9:00 ( w końcu nigdzie nie trzeba się śpieszyć - dzień wolny). Jednak przy śniadaniu zaczynamy się zastanawiać czy robić dzisiaj banię czy może dopiero po progach - również stojanka na której jesteśmy rozbici do najlepszych nie należy. I tak po dyskusjach podejmujemy decyzję, że dzisiaj przechodzimy progi, a jutro wolne i bania.
W związku ze zmianą decyzji następuje szybkie pakowanie, szczególnie że Wołodia mówi, że w jeden dzień możemy przejść wszystkie progi, albo np. jeden próg będziemy przechodzić przez jeden dzień. A przed nami najtrudniejszy etap spływu -Bolszoje progi, wędkarze którym mówimy że płyniemy na te progi mówią że są straszne i nie do przepłynięcia.
Wypływamy około 11:00, płyniemy kawałek zaczynają się sziwiery, płyniemy za Wołodią, mamy zatrzymać się przed pierwszym progiem. Widzimy że Wołodia stoi za zakrętem przy brzegu, więc my także mamy zamiar tam stanąć, jednak jak się później okazało wzięliśmy zakręt bliżej zewnętrznej i teraz mamy duże problemy z dotarciem do brzegu. Idąc szerszym łukiem wpadliśmy w bardzo szybki prąd. Sasza krzyczy żeby mocniej wiosłować. W pewnym momencie na jakiejś większej fali wypada z pontonu Emo, fala wyrzuciła go z pontonu mimo że był mocno zaparty w pontonie. Na swoje (i nasze) szczęście przypadkowo zaplątał się w linkę od pompki, gdy wpadł do wody, poszedł pod wodę, uderzył głową w dno pontonu, udało mu się jakoś wypłynąć i z pomocą Szymona wdrapał się do pontonu, całą akcje oglądały osoby z drugiego pontonu na brzegu. Ja nic z tego ani nie widziałem, ani nawet nie słyszałem (huk wody był potężny), starałem się z całych sił dopłynąć do brzegu. W końcu po walce udało nam się dobić do brzegu jakieś 200 metrów dalej niż poprzedni ponton. Gdyby nam się nie udało wpłynęlibyśmy głównym nurtem na progi, a wtedy mogło być różnie.
Emo na brzegu opowiada swoje przeżycia, cały mokry, ale jakimś cudem aparat mu się nie zamoczył się. No to znów woda pokazała na co ją stać, my tu dopiero przed progiem a tu takie numery. Kapitanowie idą na rekonesans progu, załogi też idą sprawdzić co nas czeka. Próg robi wrażenie, nie można go porównać z tym co do tej pory przepłynęliśmy, wygląda to wszystko naprawdę groźnie. Są takie momenty że jakby wpłynąć to pewno by już ponton nie wypłynął. Kapitanowie naradzają się około 1,5 godziny, w końcu zapada decyzja że płynie tylko ponton Wołodii w składzie Wołodia, Sasza, Sebastian i Łukasz.
Rozstawiamy rzutki, ponton rusza, stoję daleko od progu więc niewiele widzę, ale wygląda że udało im się przepłynąć bez problemów. Przybijają radośnie do brzegu, decyzja, że po obiedzie płynie również drugi ponton.
Na obiad grochówka, zestaw obowiązkowy, słoneczko grzeje, po obiedzie krótka sjesta. W miejscu gdzie robimy obiad jest duża stojanka, a na drzewie zawieszone są tabliczki z nazwami miasta z których pochodzili spływający tą trasą, wykonujemy także swoja tabliczkę z napisem POLSKA i naszymi miastami fot. fot..
Przygotowujemy się do przejścia progu, skład : Wołodia, Sasza Witia i ja. Wołodia jeszcze raz idzie popatrzeć na trasę spływu. Startujemy, idziemy przy lewym brzegu fot., częściowo pokonujemy próg tyłem fot., przechodzimy również bez problemów. Jednyum słowem kolejny sukces. Kapitanowie poszli sprawdzić dalszą trasę, po powrocie stwierdzili że następny próg jest nie do przepłynięcia. Podpływamy do progu, następnie Vitia i ja spławiamy ponton przy brzegu, tym razem jest to ostra jazda, często wpadam po szyję do wody, prąd jest taki że czasami nie można stanąć na dnie. Próg pokaźny, główny nurt bardzo skotłowany, przy brzegu kamienie między którymi na pontonie nie dałoby się płynąć. Za progami woda spokojna.
W demokratycznym głosowaniu postanawiamy płynąć aż do następnej stojanki, na której jest podobno bania. Około 20:00 wpływamy do rzeki Abakan (okrzyki radości), od razu robi się cieplej (cieplejsza woda) i bardzo cicho, przez te ostatnie dwa tygodnie cały czas towarzyszył nam huk spływającej wody, w tej chwili cisza.
Zachodzi słońce, zaczynamy się rozglądać za jakąkolwiek stojanką. Płyniemy oba pontony obok siebie, zauważamy, że z pontonu Wołodii dość mocno ucieka powietrze (to nic nadzwyczajnego, Sebastian co chwilkę pompuje powietrze).
W końcu zmarznięci zatrzymujemy się na stojance, może nie bardzo luksusowej ale lepsza taka niż żadna. Szybko rozbijamy namioty, dyżurni robią kolację (ziemniaki z wodą +sos +tuszonka).

19.08.2002 poniedziałek

Tej nocy miałem zamiar skręcić wschód słońca, ale rano były chmury i nic z tego, wstaję około 8:00, skręcam kilka widoczków rannych mgieł fot.. Dyżurni robią śniadanie, ja suszę zamoczony wczoraj sprzęt foto.
Śniadanie, a następnie akcja stawiania bani. Wołodia dzieli nas na zespoły: 4 osoby mają przynieść 3 duże suche drzewa, 3 osoby układają palenisko z kamieni fot., 3 budują stelaż na namiot foliowy (przepis na składaną banię : zrób palenisko z kamieni i nagrzewaj kamienie przez 4 godziny, zbuduj stelaż z żerdzi, po 4 godzinach wymieć popiół z paleniska, przykryj całą konstrukcje folią, wejdź do środka i polewaj kamienie gorącą wodą - i jeszcze można okładać się rózgami).
Po obiedzie około 16:00 idziemy się "baniować", po odpowiednim polaniu kamieni faktycznie temperatura jest wyższa niż w poprzedniej gotowej bani, po nagrzaniu wskakujemy do wody, prąd w rzeczce jest na tyle duży , że trzeba się szybko chwytać kamieni aby za daleko nie odpłynąć. Po pierwszym wyjściu z bani obmywamy tylko twarz i siadamy na przygotowanej ławeczce (śmiesznie to wygląda - siedzi sobie na ławeczce 6 czy 7 nagich gości).
Dzień jest bardzo gorący, ale po wyjściu z bani wydaje się że jest chłodno. Wchodzimy jeszcze kilka razy do bani, po wyjściu z bani po kieliszku spirytu. I bania i spirytus naprawdę dobrze robią. Po takiej kuracji człowiek czuje się czysty i wypoczęty.


poprzednia następna

Strona główna