Dziennik wyprawy Sajany 2002

15.08.2002 czwartek

Rano co niektórych bolą głowy, śniadanie i szybko zwijamy obóz. Zaczynamy płynąć przy drodze, mijamy kilka mostów, w końcu dopływamy do Bolszoj On. Zabieramy zostawione kilka dni wcześniej jedzenie, rzucamy się jak na skarby na czekoladę, wafelki, cukierki. W Bolszoj On robimy obiad, pada pomysł aby się już zatrzymać w tym miejscu na obóz. Jednak z uwagi że przebiega tu blisko droga po której jeżdżą ciężkie samochody decydujemy się jednak płynąć dalej. Wieczorem szukając stojanki znów spotykamy Pierniki, jednak rozbici są na jakiejś małej polance, płyniemy więc dalej. Zatrzymujemy się na obóz kilkaset metrów dalej. Cały dzień pogoda deszczowa, jesteśmy więc mokrzy i zziębnięci. Po wczorajszych szaleństwach, Wołodia nawet nie rozdziela spirytu. Przy ognisku też nie można posiedzieć, więc dość szybko idziemy spać. Tego dnia przepłynęliśmy ponad 30 km.

16.08.2002 piątek

Budzi nas deszcz stukający w tropik, pierwsze wrażenie to, że dyżurni to mają przechlapane, o 9:00 sygnał na śniadanie, musli z mlekiem. Wypływamy około 11:00, płyniemy do 14:00, zatrzymujemy się na obiad, dyżur ja z Iwoną, robimy jakąś makaronową zupkę. Ponton Wołodii wypłynął z opóźnieniem ponieważ złapał jakąś dziurę, tak że dopływają na obiad o 15:00. Po obiedzie płyniemy spokojnym nurtem oba pontony obok siebie. Około 18:00 zaczynamy rozglądać się za stojanką, ale trudno coś znaleźć. Przepływamy obok wioski Kubajka - miejscowości turystycznej (turbaza) na Syberii fot. fot.. Zatrzymujemy się na chwilkę przy jakimś "ośrodku", wychodzą oczywiście ludzie, okazuje się że pobyt na tej turbazie sporo kosztuje (nie widać tam jakiś szczególnych luksusów) bo 2 tygodnie 600 $. Odpływamy i zatrzymujemy się na obóz kawałek za wioską. Na kolację robimy ziemniaki według przepisu przewodników : gotujemy ziemniaki, gdy już są miękkie wrzucamy 2 sosy i 2 tuszonki - wyszła taka zupa z ziemniaków - ale smakowało dobrze. Kilka osób zostawiło sobie ziemniaki do upieczenia w ognisku. Wieczorem pada więc i dzisiaj nici z siedzenia przy ognisku.

17.08.2002 sobota

Dyżur więc trzeba wstać o 8:00, deszcz oczywiście znów stuka w tropik, dobrze że schowaliśmy wczoraj trochę suchych gałązek do worka, więc nie ma problemu z rozpaleniem ogniska. Na śniadanie kasza gryczana z sosem i tuszonką.
Po śniadaniu pakowanie i około 11:00 wypływamy, nasz ponton pierwszy Wołodii jeszcze musi skleić jakąś dziurę. Płyniemy spokojną wodą, pogoda deszczowa fot. fot. fot. fot., mijamy wioskę Anzas fot. fot. .
O 13:30 zatrzymujemy się aby zrobić obiad. Sasza i Vitia dyżurnymi - zupka rosół. Nasz drugi ponton miał być o 14:00 na obiedzie, ale tak czekaliśmy i czekaliśmy w końcu zjedliśmy swoje porcje i czekamy dalej, przypłynęli do nas Pierniki na herbatę. Skręcam rzeczkę przepływającą w pobliżu fot. fot. fot..
Dopiero około 16:00 przypłynął ponton Wołodii, okazało się że z tą dziurą walczyli dłużej, tak że wypłynęli dopiero o 14:00, a i tak Sebastian musi cały czas w biegu pompować ubytki powietrza. Oprócz tego zatrzymali się w mijanej wiosce - Anzas - i zakupili 16 jajek, śmietanę, cebulę, marchew, ogórki - same rarytasy.
W końcu wypływamy dalej, zimno, mokro, zaczynają się sziwiery (krótko mówiąc duże fale) więc co chwilkę moczeni jesteśmy na nowo. Stajemy po raz kolejny, przewodnicy idą zbadać teren, my tak na szybko (praktyka czyni mistrza) rozpalamy ognisko (zawsze to 30 minut przy cieple), wracają, płyniemy dalej. Znów się zatrzymujemy Wołodia idzie szukać stojanki, dobrze że zatrzymaliśmy się obok rybaków z Nowokuzniecka to rozgrzewaliśmy się przy ich ognisku. Stoimy tak sobie z godzinkę, w końcu wędkarze zaczęli zbierać się do kolacji. No to doszliśmy do wniosku że musiało się coś Wołodii stać i że trzeba iść na poszukiwania. Poszedłem z Łukaszem, po kilku minutach spotkaliśmy wracającego Wołodię. Okazało się, że tak daleko szukał stojanki, jakąś znalazł, co prawda mieszczą się tylko 2 namioty, ale jakoś to będzie.
Jest już po 20, zaczyna się robić ciemnawo fot. fot.., wsiadamy do pontonów i płyniemy gdzieś niespełna kilkaset metrów, Sasza dobija do prawego brzegu (a więc wcale nie tam gdzie Wołodia szukał miejsca na obóz). Rozbijamy obóz, idziemy po drewno, po ciemku już przygotowujemy kolację.
A na kolację pierwszy i ostatni raz tak wykwintne danie : jajecznica. W procesie krojenia cebuli, smażenia cebuli następnie jajecznicy uczestniczyła cała grupa, wszystko odbywało się już przy świetle latarek. Wokół ogniska tłumy delektujących się zapachem. W końcu podana zostaje kolacja składająca się z makaronu oraz jajecznicy. Było to wszystko tak dobre, że powstał slogan : "jak 16 jajek uszczęśliwiło 12 osób"
Około 24:00 zbieramy się spać, jutro w planach dzień wolny i bania.


poprzednia następna

Strona główna