Dziennik wyprawy Sajany 2002
12.08.2002 poniedziałek
Pobudka gdzieś o 9:00, tradycyjnie śniadanie, pakowanie, przygotowujemy pontony na Maxima
( no właśnie na Maxima, ponieważ okazało się że Maxim przed nami i wcale nie mamy dnia do
przodu, ale do tyłu). Przygotowania pontonów polegały na dobrym napompowaniu, oraz przywiązaniu
do pontonu grubej żerdzi ( aby ponton się nie złożył na progu).
Ponton Wołodii ma szczególnego
pecha, w pewnej chwili, tak sama z siebie po prostu zrobiła się dziura, wiec pół godziny na
klejenie. Wypływamy o 11:00, po jakiejś godzinie dopływamy do Maxima. Idziemy mu się przyjrzeć,
przelewające się masy wody wyglądają groźnie, kapitanowie ustalają taktykę ataku.
Wypakowujemy
wszystkie rzeczy z pontonów, przenosimy je za próg, spokojnie zjadamy obiad. Po obiedzie
zaczynamy akcję przechodzenia progu, Wołodia za progiem rozstawia osoby z rzutkami. Pierwszy
ponton w składzie : Wołodia, Sasza, Łukasz, Tomek przechodzi bez problemów (stałem daleko z
rzutką to szczegółów nie widziałem) fot. fot.
fot. fot. fot.
. Kolej na mój ponton, skład : Wołodia, Sasza, Emo i ja.
Idziemy spokojnie, chwila w kotłującej się wodzie i przeszliśmy - nie było wcale tak strasznie
( trwało to wszystko pewno kilkadziesiąt sekund, człowiek nie miał czasu pomyśleć czy się boi
czy nie). Tak więc przeszliśmy jeden z trudniejszych progów - pełny sukces.
Ładujemy rzeczy
do pontonów i płyniemy dalej. W pewnym momencie stanęliśmy na kamieniu (to że stanęliśmy nie
jest czymś nienormalnym, często schodziliśmy z kamieni), jednak z tego nie mogliśmy się
zepchnąć, a woda przelewała nam się górą pontonu, zaczęło nas coraz bardziej skręcać, kapitan
podjął decyzję, że on i ja wysiadamy z pontonu i spychamy go na wodę. Jak wyszliśmy z pontonu
to oczywiście woda strumieniami zaczęła się wlewać do środka, po chwili walki zepchnęliśmy
ponton, ale w środku było do połowy wody, dopłynęliśmy do brzegu. Zaczęliśmy wylewać wodę
kubkami, potem garnkami, i tak każdy z załogi wylał z 20 8-o litrowych garnków wody ( to
kubeczkami byśmy wylewali z 2 dni).
Następny odcinek okazuje się nie do przepłynięcia (same
kamienie, nie da się płynąć pontonem). Vitia i ja przepychamy ponton jakieś kilkadziesiąt
metrów dalej. Tam jest odpowiednia polanka na stojankę więc rozbijamy obóz. Zbliża się burza,
mamy kilka minut na postawienie namiotów. Udaje się oczywiście, burza i deszcz ustają po
jakiejś godzinie.
Kolacja: pure z sosem i tuszonką, zestaw obowiązkowy (suchar, słonina,
czosnek). Po kolacji wyjątkowo dwa kieliszki spirytu, może to w związku z zimnem, a może z
szczęśliwym przejściem Maxima.
Dzisiaj dyżurni to Emo i Szymon, Emo załapuje się jakoś tak zawsze na dodatkowe przydziały
spirytu , w związku z tym chodzi ciągle trochę zakręcony. Chudy nie jada większości potraw
które jemy (nie lubi kaszy gryczanej, grochówki, grzybów, rodzynek i jeszcze pewno wielu rzeczy)
więc chodzi zawsze głodny. Tak więc jak już zjedliśmy przydziałowy zestaw obowiązkowy to
Chudy dojrzał przy ognisku całkiem opuszczone dwa kawałki słoniny, zapytał delikatnie czyje
to, nikt się nie zgłasza to mówimy żeby zjadł. Wziął, opieka sobie nad ogniem a tu nagle
Szymon się odzywa " gdzie jest moja słonina", a wtedy niewzruszony Chudy całkiem poważnie
odpowiada : "właśnie smażę ją dla Ciebie", wszyscy którzy obserwowali to zdarzenie zanosili
się od śmiechu.
Drugie wesołe zdarzenie tego wieczoru : Iwona była w namiocie, Marta woła
ją żeby w końcu wyszła na kolację, Iwona coś długo się zbiera i w końcu krzyczy " nie mam
się w co ubrać"
13.08.2002 wtorek
Budzi mnie burza i krople uderzające w namiot, no to nieźle myślę sobie, biorąc pod uwagę
że ciuchy suszą się na zewnątrz. Około 8:00 śniadanie : musli z mlekiem (jak na 13-tego
przystało Marta wylewa śniadanie), gdy przestaje na chwilkę padać, przy ognisku pojawiają
się tłumy suszących ciuchy.
Około 15:30 wypływamy w deszczu, wypływamy to może za dużo
powiedziane, na zmianę przepychamy ponton i trochę płyniemy. W związku z taką sytuacją
jesteśmy cali mokrzy i przemarznięci, żadnej nadziei na słońce. fot.
fot. fot.
fot.
Co jakiś czas zatrzymujemy się aby kapitanowie mogli przyjrzeć się dalszemu kawałkowi
rzeki. My w tym czasie aby się rozgrzać biegamy, podskakujemy na brzegu (musi to śmiesznie
wyglądać).
Dzisiaj nie upłynęliśmy daleko, nie znaleźliśmy nawet jakiejś porządnej stojanki.
Zatrzymujemy się rozpalamy ognisko, ogrzewamy się przy nim i suszymy. Zestaw obowiązkowy i
lekarstwo na rozgrzewkę. Na kolację gryczana, zaczyna nam brakować jedzenia, a do Bolszoj
On nie wiadomo jak daleko.
14.08.2002 środa
I świat znów wygląda pięknie, budzi nas stukanie w garnek oraz słoneczko. Na śniadanie
makaron z sosem, po śniadaniu korzystając ze słońca masowe suszenie ciuchów. W południe
wszyscy zapominają już o wczorajszym marznięciu, dzisiaj słońce i z 30 °C .
Dobija do nas 4 gości w piankach na katamaranie, częstują wódką, oni bardziej są
zorientowani na mapie więc dowiadujemy się gdzie dokładnie jesteśmy (jak pisałem na bieżąco
ten dziennik to napisałem, że goście wyglądają mi na jakąś mafię, jak się okazało znacznie
się pomyliłem). Okazuje się że są z Permu ( nazywaliśmy ich potem Pierniki), odpływają, a
my zbieramy się do wypłynięcia fot. fot.
fot.. Na trasie mamy próg Bobsleje, wiec kapitanowie ustalają
strategię. W końcu postanawiają, że w pontonie Wołodii płyną cztery osoby ( Marta i Chudy
przechodzą piechotą) - to w związku z małą ilością powietrza w ich pontonie. Ponton II płynie w pełnym składzie.
Jeszcze chwilkę przed Bobslejami na jakimś trudniejszym odcinku Szymon zgubił wiosło, akurat było to przed obozem
Pierników. Gdy zobaczyli że płynie wiosło, jeden z nich poszedł od razu w górę rzeki z rzutką
sprawdzić co się dzieje.
Zaraz za progiem stojanka, na której są już rozbici Pierniki.
Rozbijamy przy nich obóz , Wołodia się rozpędził i nalał po trzy kolejki, jemy kolację,
a potem impreza. Pierniki mają magnetofon, polewają wódkę, częstują dziewczyny czekoladami
(czym zaskarbiają sobie ich sympatię). Impreza się rozkręca, dyskusje, picie i śpiewanie.
Okazuje się że jeszcze nigdy nie widzieli Polaków. Jak już wszyscy byli na luzie, Pierniki
pokazały nam legitymacje Policji ( jakaś podatkowa, czy wewnętrzna), więc moje pierwsze
wrażenie było mylne. Niektóre osoby przyjęły już odpowiednie dawki alkoholu, niektóre zmoczyły się w rzece.