Dziennik wyprawy Sajany 2002
07.08.2002 środa
O 0:57 jesteśmy w Askizie fot., malutka stacyjka, czekamy kilkadziesiąt minut, podstawiany jest
wagon, i jak to w Rosji (może za mocno powiedziane) wagon nie jest podstawiany przed dworcem
ale gdzieś na końcu peronu - mimo że oczywiście cały dworzec pusty.
W pociągu znów zajmujemy
górne półki, 2 godziny podróży, udało mi się znów przespać z godzinkę. Wysiadamy o 3:15 (7:15
lokalny) w Abazie fot. fot.- to jest dopiero mała stacyjka ( jak się później okazało odjeżdża z niej
tylko jeden pociąg). Przestawiamy zegarki na czas lokalny (+6 do polskiego).
Wołodia załatwia
transport na dalszą podróż, podjeżdża Ford Transit z przyczepką zrobioną z Wołgi, jedziemy
na rynek, kupujemy ziemniaki, chleb, cebulę, tuszonki (wyjdą nam jeszcze bokiem). Jedziemy
samochodem, na jakiejś przełęczy pierwsze wspólne zdjęciefot., dojeżdżamy do Bolszoj On, prawie
opuszczonej wioski Syberyjskiej, fot. fot.
fot. fot. fot.
fot. fot.
mieszka tam nadal kilka osób, u jednej z nich zostawiamy
połowę jedzenia fot.. Tam też dowiadujemy się że 3 dni temu na progu Maxim (przez który mamy za
kilka dni przepływać) utopiły się 3 osoby, no to chyba nas to nie ucieszyło.
Następnie jedziemy
dalej w góry, wysiadamy gdzieś na drodze prowadzącej do Mongolii fot.. Idziemy na miejsce pierwszego
postoju, ścieżka błotnista, grzęźniemy w błocie, po drodze rzeczka, część osób przechodzi w
butach, pozostali zdejmują buty. Woda jest tak lodowata że zrobienie dosłownie kilku kroków
powoduje spory ból.
Dochodzimy około 15:00 do obozowiska, ślady po poprzednich traperach (
ognisko i sterta puszek - pewno po tuszonkach). Rozstawiamy namioty, rozpalamy ognisko i
robimy obiad. Wyznaczeni zostają dyżurni (Tomek i Chudy), na obiad grochówka, krakersy.
Jesteśmy głodni, wszyscy rzucamy się na zestaw obowiązkowy (już do końca spływu do każdego
posiłku) chleb (gdy się skończył suchar), słonina i czosnek - smakuje nam niesamowicie.
Po obiedzie w składzie Iwona,
Marta, Sebastian, Szymon i ja idziemy na znajdującą się w pobliżu górę fot.. Na górę wchodzimy
o takiej strony, że co chwilkę myślimy że już dochodzimy do szczytu, a gdy już się tam
wdrapiemy, okazuje się że szczyt jest gdzieś wyżej i tak z kilka razy fot.. Z góry piękny widok,
droga do Mongolii fot. fot. fot.,
w dole szmaragdowe jeziorka fot. fot.
fot..
Wracamy o 20:00 na kolację (makaron + sos, krakersy), chwilkę siedzimy, przy ognisku Łukasz
częstuje 50% wyrobem własnym.
08.08.2002 czwartek
Wstajemy o 8:00, śniadanie - moja najbardziej znienawidzona potrawa - kasza gryczana -
coś tam udaje mi się zjeść, szczególnie że zagryzam ogórkiem i wyobrażam sobie że jem
szaszłyka.
Wyruszamy o 9:40 na przełącz, po 40 minutach jesteśmy na przełączy. Super
widoczek fot., a na środku przełęczy drzewko życzeń fot.. Każdy stara się powiesić jakąś wstążeczkę,
sznurek, czy chociażby nitkę. Wieszamy też w pudełku od filmów kartkę ze składem grupy z
adresami mailowymi ( może ktoś kiedyś napisze).
Następnie schodzimy w dolinę rzeki Kurukuli, spragnieni dopadamy do pierwszego strumyka jaki
się pojawia (temperatura z 30 stopni). Co 30-60 minut
odpoczynek, o 15:00 dłuższa przerwana, coś w rodzaju obiadu ale bez gotowania ( z czego
bardzo był niezadowolony Wołodia , wytknie nam to wieczorem). Racja żywnościowa to kromka
chleba z pasztetem lub mielonką oraz 4 kostki czekolady.
O 16:00 wracamy na szlak fot.
fot. fot. fot.
fot.
( najtrudniej mają osoby niosące 36 kilowe pontony fot.). Idąc w dolince wyprzedzamy się na
zmianę z grupą Rosjan. Naszą ścieżkę po której idziemy co chwilę przecina rzeczka, musimy
zatrzymywać się, zdejmować buty i przechodzić przez lodowatą wodę, Rosjanie mają inną
technikę, idą w trampkach i wcale ich nie zdejmują idąc przez rzeczkę.
Na szlaku przechodzimy
obok chatki myśliwego fot., następnie grupa się trochę rozprasza, część osób przy chatce poszła
górą, część dołem, tzn. Seba, Marta i Emo poszli górą, Iwona, Szymon i ja dołem, z tym że
Szymon niósł ponton więc został w tyle. I tak idziemy z Iwoną dość szybko, mimo to nie udaje
nam się dogonić grupy idącej górą, po jakimś czasie gdy zaczynało się już lekko ściemniać
(około 19:30) zaczęliśmy dochodzić do wniosku że przed nami nie ma nikogo, i że już być może
reszta grupy rozbiła gdzieś obóz. Dodatkowo pytaliśmy grupę Rosjan którzy szli przed nami
czy wyprzedzali ich jacyś nasi ludzie, odpowiedzieli że nie.
Robiło się coraz później już
prawie zdecydowaliśmy, że albo dogonimy Ruskich i z nimi rozbijemy obóz albo gdzieś sami
się rozbijemy, całe szczęście mieliśmy namiot i pół litra wódki (jakieś żarcie też) no
to stwierdziliśmy że nie zginiemy. W końcu jednak okazało się, że nie byliśmy pierwsi,
spotkaliśmy Martę, Sebastiana i Emo czekających na nas na jakiejś polance. Po jakimś
czasie dochodzi Szymon, rozpalamy ognisko. W pewnym momencie zauważamy podejrzaną czarną
chmurę która dość szybko się do nas zbliża i rzuca w dodatku piorunami. Szybka akcja
rozstawienia namiotu, z braku czasu rozstawiliśmy tylko tropik ( na jakimś zbyt krótkim
kiju), wrzuciliśmy plecaki, obłożyliśmy namiot kamieniami i lunął deszcz. Emo i Seba
przez chwilę próbowali uratować ognisko, ale po jakiś 5 minutach nie było już co ratować,
szczególnie że ognisko było w dołku.
Siedzimy sobie pod tropikiem, humory dopisują , w końcu udało nam się zdążyć przed burzą,
śpiewamy na 3 głosy "Panie Janie..". Ulewa była spora ale po jakiś 20 minutach ustaje. przychodzą
Łukasz i Tomek - jakoś przetrwali deszcz. Ponownie rozpalamy ogień, co prawda wszystko
jest mokre, ale znajdujemy w dziupli suchy opał. Ogień płonie, już po zmroku przychodzą
Wołodia i Chudy. Rozstawiamy namioty, Wołodia rozdziela spirytus. Siedzimy jeszcze chwilkę przy ognisku
rozgrzewając się wódką Łukasza.