Krym 2003
07.08.2003 czwartek
No i wstaliśmy o 5:45, szybkie śniadanie, na dworzec, o 7:25 wyruszamy do Jałty, kierowca inkasuje po 1 hrywnie za bagaże. Jedziemy 1,5 godziny fantastyczną trasą, z jednej strony morze z drugiej góry. Po przyjeździe czekamy na tłum babuszek oferujących noclegi ( bo tak miało być), ale nie pojawiła się żadna. Pochodziliśmy trochę po dworcu, na jedną noc to nikt nie chce nas przyjąć, po kilku minutach znajduje się jakaś pani i oferuje nam nocleg za 5 $, ja od niechcenia rzucam że 3$, a pani, ku naszemu zdziwieniu, od razu się zgadza. Trochę to podejrzane, choć wiemy że kwatera jest kawałek od centrum i domyślamy się, że to jakieś blokowisko (o ładnej zresztą nazwie Massandra), ale co tam, innych ofert nie ma. Jedziemy trolejbusem 3, pani która nas zwerbowała mówi, że musi wysiąść, i przekazała nas jakiemuś gościowi, to też ciekawe. Rafał poszedł porozmawiać z tym gościem, okazał się całkiem sympatycznym człowiekiem, mieszkanie do którego jedziemy jest jego, a ta pani to była żona. Przyjeżdżamy na miejsce, faktycznie osiedle wieżowców, w domu całkiem schludnie i czysto, dostajemy dwa pokoje, jest woda, łazienka, czysta ubikacja, no to super. Jemy szybkie śniadanie, facet daje nam klucze i wychodzi. Dzisiaj w planie Aj-Petri (płaskowyż na wysokości ponad tysiąca metrów). Co prawda chmury wiszące nad szczytem powinny nam nieco dać do myślenia, ale chyba ta szybkość poruszania się po Krymie nas zmyliła. Jedziemy marszrutką 27 do Mischoru - do dolnej stacji kolejki linowej. Drugie ostrzeżenie które zignorowaliśmy to tłum ludzi czekających po bilety. Staliśmy 40 minut do kasy (bilet 14 hrywien), potem jeszcze 20 minut z biletem do wagonika, jakby tego było mało trafiamy do wagonika z jakąś wycieczką którą prowadziła bardzo głośno krzycząca przewodniczka. No to jesteśmy wkurzeni, a w dodatku wjeżdżamy w warstwę chmur i nic nie widać na odległość 10 metrów. Na szczycie (1153,2) chmury i zimno. Jak się trochę przejaśniło dojrzeliśmy knajpki z tatarskim jedzeniem, był ich cały rząd, jedzenie gotowało się na powietrzu w wielkich kotłach. Idąc pomiędzy knajpkami każdy nas namawiał abyśmy u niego zjedli, w końcu zdecydowaliśmy się na jeden z barów. Wzięliśmy zupę z baraniną, szaszłyki. Lekko posileni rozejrzeliśmy się po okolicy, Tatarzy oferowali przejażdżki końmi, na wielbłądach, zdjęcia z żywym niedźwiedziem, wypchanym jeleniem i innymi podobnymi gadżetami. W końcu zapragnęliśmy wracać i tu spotkała nas niemiła niespodzianka, okazało się że to nie jest takie proste. Pytamy jak zejść na dół, ale okazuje się że chyba tu nikt nie schodzi bo nie potrafią nam powiedzieć dokładnie jak. Chwilę szukamy zejścia ale bez mapy, kompasu, ubrań i we mgle mogło być ciężko, pytamy o zejście po szosie, okazuje się że to 25 km do Jałty. Zrezygnowani stajemy w kolejce do marszrutki (12 hrywien), robi się coraz zimniej, czekamy z pół godziny, podjeżdża w końcu jakaś nierejsowa marszrutka więc się do niej ładujemy. Trasa to ostra serpentyna, facet pędzi na złamanie karku, w samochodzie duszno i głośno od muzyki. Jedziemy z godzinkę, na dole okazuje się że też są chmury i padał deszcz. Na dworcu kupujemy bilety na następny dzień na 18:05 do Sudaka. Przed dworcem kupujemy wino (suche - wytrawne). Kupowaliśmy w takim sklepie-barze gdzie można od razu kupować i pić na szklanki. Rafał długo wybierał wina, pijaczki zaczęły się burzyć, więc "sklepowa" się na nich wydarła na całe gardło i się od razu uspokoili. Czekamy na trolejbus 3 (trolejbusy są lepszym środkiem transportu bo kosztują tylko 0,40 hrywny, a marszrutki 1 hrywnę), czekalismy długo, przyjechało siedem jedynek, dwie trójki do zajezdni, w końcu wsiadamy do 2, a dwójka to taki dziwny trolejbus w którym nie ma pani sprzedającej bilety tylko trzeba wychodząc z trolejbusu zapłacić kierowcy. Najśmieszniejsze jest to, że tylne drzwi się nie otwierają i jak jest tłok to trzeba się przedzierać przez cały trolejbus. Całe szczęście w Massandrze wysiada większość pasażerów, więc nie mamy problemu z przeciskaniem. Jesteśmy pod kwaterą ale postanawiamy od razu iść nad morze się wykąpać. Kupuję arbuza, i tak zajadając arbuza, popijając winko idziemy w kierunku plaży, miało być 20 minut, ale już się przyzwyczailiśmy że tutaj zawsze podawany jest czas 20 minut, a to może oznaczać 30 minut, albo godzinę, tym razem oznaczało to 40 minut. Słońca już oczywiście dawno nie było, plaża jak wszystkie kamienista, około 500 metrów szerokości - ale miło było się wykapać po całym dniu chodzenia. Wracamy już po zmroku, wchodzimy jeszcze do sklepu z winami, tym razem kupujemy krepkie (mocne - 18 %) krymskie wina. Winko zaczęło od razu wchodzić w krew, idziemy przez park całkowicie pogrążony w ciemnościach. Chodzimy sobie dość długo po tym parku, dochodzimy nawet do hotelu Jałta, chyba najbardziej luksusowego hotelu na Krymie, po samochodach widać kto się w takim hotelu zatrzymuje. Tak z godzinkę szukamy wyjścia z tego parku, w końcu jakoś się udało. Choć to nie był koniec naszych orientacyjnych problemów, jeszcze przez jakieś 20 minut szukamy naszego wieżowca!. Po prostu to krepkie wino dało o sobie znać.
Tatarzy - W 1945 roku Stalin postanowił oczyścić Krym z Tatarów. Deportował ich do innych republik ZSRR, skąd przez blisko 50 lat nie mieli prawa powrotu. Oficjalnym powodem deportacji było oskarżenie o kolaborację z nazistami. Dziesięć lat temu Tatarzy otrzymali zgodę na powrót. Od tego czasu na półwysep krymski powróciło blisko 250 tysięcy Tatarów. |
08.08.2003 piątek
No cóż w związku z wczorajszym kriepkim winem dzisiejsze plany wzięły w łeb, mieliśmy rano wstać i wchodzić na Czatyrdach, ale wstaliśmy zbyt późno, forma też nie ta, w głowach jeszcze szumiało. Tematem wiodącym ranka jest ubikacja i wynikające z tego problemy, nie będę się wdawał w szczegóły ale powiem tylko że na Ukrainie (tam gdzie jest kanalizacja) nie można wrzucać zużytego papieru toaletowego do muszli tylko do śmietnika (wąskie rury), no i można się domyślić jakie mieliśmy problemy. Po uporaniu się z w/w problemami postanawiamy pojechać do Alupki aby zobaczyć Pałac Woroncowa. Krzyśki były w lepszym stanie więc pojechały szybciej, zostawiły nam klucz od mieszkania, który był nam potrzebny aby zabrać plecaki po południu. Znów jedziemy trójką na dworzec, z dworca do Alupki za 2,5 hrywny. Idziemy do Pałacu Woroncowa, za wejście na dziedziniec kasują nas po 1 hrywnę. Parę zdjęć i schodzimy na plażę, kąpiemy się, opalamy, Iwona zjeżdża na zjeżdżalni. Wracamy na kwaterę, jakaś zupka (i arbuz oczywiście), jedziemy na dworzec, spotykam Krzyśków, żegnamy się. Kierowca marszrutki ucieszył się, że nie mamy biletu za bagaż (no bo inkasuje 6 hrywien za grupę dla siebie). Wyjeżdżając z miasta stoimy w sporym korku, okazało się że się zerwała się sławetna lina trolejbusowa z Jałty do Symferopola (najdłuższa na świecie 90 km).
Do Sudaka przyjechaliśmy po 22, było jeszcze kilka babuszek z kwaterami, ale znów żadna nie chciała nas przyjąć na dwie doby, mówiły coś że za krótko, i że 5 $ to minimum. W końcu znalazły się jakieś dwie panie które zaproponowały nam kwaterę za 3 $. Poszliśmy z Rafałem obejrzeć, babcia u której była kwatera chyba się na nas trochę wkurzyła bo chcieliśmy obejrzeć kuchnię i ubikację, chcieliśmy jeszcze zjechać z ceną do 2$, ale pani była nieugięta, i w końcu stwierdziła, że jak nie chcemy to nie. Zdecydowaliśmy się wziąć, bo znów nie mieliśmy żadnego wyboru. Wróciliśmy na dworzec, a tam okazało się że przyszła jeszcze jedna naganiaczka i zaproponowała nam kwaterę za 2 $. No to idziemy z nią wszyscy jakieś 10 minut, ale na miejscu okazało się, że kwatera już zajęta, a nawet jakby była wolna to 3 $ za dwie doby to za mało, nasza naganiaczka jeszcze przekonywała właścicielkę żeby oddała nam własny pokój ale tamta powiedziała że za 3$ to nie ma o czym mówić. Poszliśmy jeszcze z naganiaczką do jej koleżanki ale nic nie znaleźliśmy. Wracamy na dworzec, nasze pierwsze naganiaczki pytają co tak długo robiliśmy, i chyba się z nas podśmiewają, że nic innego nie znaleźliśmy. Idziemy do kwatery, babcia też pyta co tak długo. Ładujemy się do pokoju, płacimy za kwaterę, pani nie chce przyjmować 1$ nominałów (później się okaże że na całym wybrzeżu był z tym problem - szczególnie dotkliwie to odczuliśmy gdy kończyła się już kasa). Nasz babcia jak dostała pieniądze zrobiła się już całkiem miła, ugotowała nam wodę na herbatę, więc coś jemy i około północy spać.
Alupka - ze starogreckiego "lis", pierwsze wzmianki w 960 r., największą atrakcją jest Pałac Woroncowa oraz 40-hektarowy park wokól posiadłości. |