Spływ kajakowy rzekami Mołczad, Niemen 2003
26.06.2003 czwartek
Wstajemy tradycyjnie o 9:00, na śniadanie gryczana z tuszonką, podczas śniadania Wołodia oznajmia że dzisiaj jest mój dzień rożdienija, i w dodatku jeszcze mówi które to urodziny (a ja zawsze podaję się za młodszego). Więc na wieczór się szykuje impreza. Wypływamy około 11, ładnie świeci słoneczko, czasami skręcam jakieś latające zwierzątka fot. fot fot, zwierzątka Malusziego fot. fot fot fot. fot . Na wyspie robimy przekąskę : słonina, czosnek fot. Płyniemy dalej, Wołodia krzyczy że koniec rzeki, no fakt, rzeka przegrodzona mostem pontonowym, przy moście wioska to szybko z Maluszim idziemy robić zdjęcia fot. fot fot fot.. Wioska nazywa się Motiewczi, jak wróciliśmy do kajaków te już były przeniesione fot. Przy moście stał Gaz, więc zrobiłem mu sesję fot fot, a taki był widok z drogi na Niemen fot. Przepływamy obok pasących się koni, fot fot fot. Co jakiś czas podrywają się do lotu ptaki fot fot. O 14 przerwa na obiad, ja biegam z aparatem fot fot, chłopacy obierają ziemniaki, dziewczyny plażują na karimatach. Obiad (grochówka) jemy pod nowo zbudowana wiatą (Wołodia mówi że to specjalnie dla nas została zbudowana). Po obiedzie poleżeliśmy przez chwilkę na słońcu, ale znów zaczyna padać, więc wracamy na wodę. Po jakiejś godzinie zatrzymaliśmy się na rozprostowanie kosci, a tu patrzymy jak zbliża się do nas taka bardzo ciemna chmura, ubieramy się w kurtki przeciwdeszczowe i obserwujemy jak ściana deszczu zbliża się do nas. Szybko na wodę i po chwili lunął deszcz i zerwał się wiatr (dobrze że w plecy) i w takich warunkach płynęliśmy jakieś 20 minut, potem znów wyszło słońce. Mijamy bardzo wysoki most, na moście zatrzymał się jakiś chłop rowerem i coś do nas krzyczy, my na to nic nie odpowiadamy a on krzyczy Poljaki!, a my że tak, no to on Dzień Dobry do nas, odpowiadamy oczywiście wspólnie Dzień Dobry. Dalej płyniemy leniwie, łączymy się kajakami w katamaran i płyniemy z nurtem rzeki nie wiosłując . Dyżurni płyną szybciej przed nami, i myślimy że jak dopłyniemy do stojanki to już ognisko będzie się paliło, ale niestety okazało się że w naszych kajakach są zapałki. Zatrzymujemy się w niezbyt atrakcyjnym miejscu bo za jakimś kołchozem z hodowlą krów. Więc po pierwsze trzeba uważać na krowie placki, a po drugie woda ma jakiś taki zielonkawy odcień i nie bardzo mi herbata smakuje. Kolacja musli, ale byliśmy dalej głodni więc zrobiliśmy jeszcze makaron z tuszonką. A po kolacji dzień rożdienija, miałem do zdmuchnięcia dwie świeczki, dostałem flaszkę i wafelka, a.. i dostałem dodatkowe porcje słoniny. Potem była jeszcze dodatkowa porcja spirytusu, w sumie na imprezę zebrały się 2 flaszki wódki, trochę spirytusu, jakieś piwo się znalazło, i było całkiem miło. Dyskutowaliśmy z Wołodią o przyszłych wyprawach, snuliśmy plany na przyszły rok. Wołodia pisze dla nas teksty piosenek, tak abyśmy mogli wystąpić w przyszłym roku na festiwalu fot fot.
27.06.2003 piątek
Wita nas słońce, Maluszi wstaje o wschodzie słońca i skręca budzący się dzień fot fot fot fot fot , dyżurni przygotowują śniadanie, żeby było urozmaicenie to makaron z tuszonką. Kończy nam się prowiant więc zatrzymujemy się przy wsi Bieriegowcy. Wieś kołchoz, idziemy sobie a w krzakach pięciu gości popija piwko i widać że zajmują się cięciem palnikiem jakiegoś kombajnu. Kupujemy w sklepie makaron, ciasteczka, cukier. Wracając idziemy do cerkwi fot, Wołodia pyta babuszkę czy możemy wejść do środka, ta patrzy na nas podejrzliwie, ale w końcu pozwala. Płyniemy dalej, na obiad zatrzymujemy się przed mostem pontonowym (identycznym jak poprzednio). Chudy, Bratek i Ewa budują zamek z piasku. Na drzewie wisi sobie czapka, więc ją sobie biorę na pamiątkę. Na obiad barszcz z ziemniakami (trochę wodnista zupa przyznam). Na kajakach jeszcze czekolada, łączymy kajaki w tratwę i tak płyniemy z nurtem, wiosłują tylko czasami osoby siedzące na kajakach skrajnych. W pewnym momencie uciąłem sobie nawet małą drzemkę. Słońce tak grzeje że postanawiamy wykąpać się w Niemenie fot. Chudy i Bratek rysują Znaki Obcych. Płyniemy dalej, mijamy ujście rzeki Siara, rozglądamy się za stojanką, nie bardzo jest gdzie się rozbić W końcu zdecydowaliśmy się na polankę przy dość wysokim brzegu, więc trzeba do góry wnosić kajaki. Ale za to bardzo ładne miejsce, dużo drzewa. Rozbiliśmy namioty i lunęło, Bratek i Maluszi pilnują ognia. Przestaje padać, na kolację ryż plus wszystkie zupki jakie były pod ręką, włącznie z chińską. Smakowało tak paskudnie że nawet wziąłem sobie dokładkę. Na tej stojance jest bardzo dużo komarów, każdy polewa się jakimś świństwem. Wołodia opowiada historię która zdarzyła się na jednej z jego wypraw. Jeden z uczestników kupił sobie najdroższy fiński preparat przeciw komarom, wysmarował się i jak wyszedł z namiotu obsiadła go cała chmara komarów. Tak się wkurzył że jak wrócił do domy poszedł do sklepu i mówi że albo mu oddadzą kasę albo w ryj, sprzedawca pyta jak go stosował, więc mówi że się wysmarował, na co ekspedientka wyjaśniła że gdyby przeczytał instrukcję to by wiedział, że to był wabik na komary, który trzeba było wylać na spodeczek i postawić obok obozu.
28.06.2003 sobota
Śniadanie, i nie jest zaskoczeniem że makaron, ale w ramach luksusu jest możliwość wyboru dodatków : mleko lub tuszonka. Ja oczywiście wybieram tuszonkę, ale sos jest tak mocno doprawiony że aż pali, chyba dyżurni wsypali wszystkie przyprawy jakie zostały. Zabieramy drzewo na następną stojankę, bo tam nie będzie czym palić. Mimo że płyniemy wolno to o 13 dopływamy do końca spływu (5 km od Mostów). Wołodia idzie sprawdzić rozkład jazdy autobusów do Mostów, a my w tym czasie podejmujemy decyzję że wracamy jednak dzisiaj. Więc rozkładamy szybko kajaki fot, zajmuje nam to około 1,5 godziny. Obiad grochówka fot, ostatnie wspólne zdjęcie fot i zwijamy się na przystanek, mamy sporo czasu do autobusu, idziemy na zakupy (a raczej po wódkę). Okazuje się że jest jakiś autobus nie wpisany w rozkład jazdy, jedziemy do Mostów lekko rozsypującym się autobusem fot z prędkością chyba 30 km/h. W mostach na dworcu czekamy do 22:20. W Mostach Wołodia próbuje dodzwonić się do Saszy, w końcu po kilku próbach z telefonu stacjonarnego dzwoni z komórki Szymona (po uprzednim szukaniu zasięgu). Kupujemy na kolację konserwy rybne, ser. W Grodnie kupujemy bilety, okazuje się że w tą stronę bilet kosztuje prawie 5 $. Szlajamy się po dworcu, wydajemy ostatnie ruble. Pakujemy sprzęt do pociągu do Lidy, żegnamy się z Wołodią. Następnie odprawa graniczna, w sklepie wolnocłowym kupujemy alkohol, ceny w Euro, prawie wszyscy płacą dolarami, reszta wydawana jest w papierosach albo cukierkach. Bez problemów przejeżdżamy przez granicę. W Kuźnicy oblegamy kasę, każdy chce się dowiedzieć jak najlepiej dojechać do domu, przesiadka w Białymstoku, rozstajemy się w Warszawie. Być może w przyszłym roku znów się spotkamy na wyjeździe na Wschód, a są już pewne plany.....