Spływ kajakowy rzekami Mołczad, Niemen 2003
23.06.2003 poniedziałek
Dyżurni Maluszi i Gosia serwują ryż z rodzynkami (mając w pamięci wyprawę z przed roku najadam się na zapas - całkiem niepotrzebnie jak się później okazuje). O godzinie 10:50 wypływamy, świeci słoneczko, na rzece znajduje się mnóstwo przeszkód w które czasami wpadamy fot fot. Natykamy się także na przeszkody nie do przepłynięcia - zwalone drzewo fot , przez chwilę rozważamy możliwość przepiłowania przeszkody, ale szybciej wychodzi nam przeniesienie kajaków. Kajaki przenosimy bez wypakowywania, w 6 osób, kajak Wołodii waży najwięcej (no bo siekiery, piła i inne wyposażenie). Przed obiadem Wołodia wydaje porcję słoniny, o 14 zatrzymujemy się na obiad fot. Po obiedzie kolejna przeszkoda - mostek zbudowany na zwalonych pniach fot, znów przenosimy kajaki. O 18:30 przybijamy do stojanki, ładna polanka na skarpie fot. Dyżurni Wołodia i Aneta robią jedzenie, na kolację przekleństwo Chudego - kasza gryczana. Ponieważ właśnie przechodzi Chudy jak to piszę to rzuca żebym go nie obsmarował, więc mu mówię że napiszę o smarkach, a Chudy na to że z tego akurat to jest dumny. A było tak : Po obiedzie Chudy stoi sobie i smarka w swoją koszulkę, smarka i rozciera tą koszulkę. A w końcu ją założył i pływał dalej, co prawda motywował to tym że to alergia i sama woda ale kto go tam wie jak było naprawdę. Po kaszy rozleniwienie ( nie mogę chyba powiedzieć że błogość w żołądku). Dziewczyny rozmawiały z jakąś babuszką na polu i ta mówiła że jutro ma padać, zobaczymy, dzisiaj też trochę padało. Po kolacji standard, znalazła się też jakaś flaszka, może to niewiele ale Mirce to wystarcza, i rozbawia całe towarzystwo.
24.06.2003 wtorek
Budzi nas gwizdek Wołodii, ponieważ Wołodia ma dyżur to zarządził śniadanie o 7:30, na śniadanie makaron z sosem. Przepowiednia się spełniła, od rana pada deszcz, pełne zachmurzenie. Wypływamy o 9:00, mimo tak niesprzyjających warunków humory dobre, najbardziej rozśpiewany kajak to kajak Mirki, Chudego, Szymona. Po jakimś czasie zaczęło się wypogadzać, płyniemy leniwie, zaliczając coraz częściej mielizny. Okazało się że od jakiegoś czasu płynęliśmy po dnie zbiornika wodnego (stąd te mielizny), w którym akurat trwa remont elektrowni wodnej. Przenosimy kajaki przez nieczynną zaporę fot. W elektrowni zaciekawił nas fakt że takie wielkie metalowe wrota były zawieszone na drewnianych belkach (na czas remontu co prawda) - tak czy inaczej staraliśmy się szybko przechodzić pod tymi wrotami. Dalej płyniemy jeszcze 45 minut i o 12 jesteśmy na miejscu stojanki ( tej samej gdzie 2 dni temu był festiwal). Poprzednio było kilkadziesiąt osób, teraz nie ma nikogo, zaskakuje że jest taki porządek, żadnych walających się butelek, czy nawet papierków, jest nawet stolik z ławkami którego nie było dwa dni temu. Rozpakowujemy się z kajaków, plecak Mirki chciał popłynąć dalej ale dzielnie wyłowiła go z wody. Rozkładamy namioty, spiryt, obiad (grochówka, surówka), znów zaczyna padać. Czekamy aż przestanie padać aby się wziąć za banie. Ale wcale nie przestało padać, w deszczu poszliśmy po drewno, a ponieważ na banię trzeba dużo drewna to musieliśmy wybrać się na drugi brzeg. Wołodia przewoził bale drewna na kajaku, a my wycinaliśmy las, w końcu ścięliśmy takie duże drzewo że i tak tego wszystkiego nie spaliliśmy. Za banię zabrał się z największym zapałem Szymon i i tak palił tą banię od 15 fot fot fot. O 16 miał przyjechać Sasza z namiotem, jest 17...18...19....a Saszy nie ma. W końcu Wołodia z Szymonem poszli szukać zasięgu aby zadzwonić. Nie było ich dość długo, więc zniecierpliwieni oczekiwaniem zrobiliśmy o 20:30 kolację. Chyba wyczuli jedzenie bo po chwili zjawili się. Zasięg złapali gdzieś na moście na barierce. Rozmawiali z Saszą, który myślał że w taką pogodę nie będzie nam się chciało robić bani i nie przyjechał. Teraz też nie był pewny czy uda mu się do nas dzisiaj przyjechać czy nie. Stwierdziliśmy, że szanse na banie są znikome więc żeby się rozgrzać wypiliśmy dwie flaszki, humory od razu nam się poprawiły, i właśnie w tym momencie widzimy że jedzie samochód (zaczynało się robić ciemno bo to 23:30). To oczywiście przyjechał Sasza z 3 znajomymi, więc szybko zaczynamy robić banię - dobrze że cały czas grzaliśmy kamienie na banie. I tak przed północą bania gotowa. Wołodia mówi że w związku z tym że trochę wypiliśmy osoby ze słabymi sercami lepiej niech nie wchodzą, więc weszli Ci z mocnymi sercami :-) . Tym razem temperatura w bani była prawidłowa, wygrzaliśmy się, wychłostaliśmy rózgami. O 0:30 zwijamy banie, żegnamy się z Saszą.
25.06.2003 środa
W związku z późną banią wstajemy o 9:30, wyruszamy o 11:15. Po kilkudziesięciu minutach wypływamy na Niemen, rzeka dużo szersza fot, ale i płytka. Nie mamy chleba więc zatrzymujemy się przy wiosce Bielica. Na początku wioski pomnik fot. W sklepie kupujemy potrzebne produkty (trochę nas zaskakują liczydła oraz szybkość z jaką kasjerki na nich liczą, a najbardziej że po policzeniu na liczydle wklepują wartość do kasy fiskalnej). Idąc przez wieś widzimy polski cmentarz, jest otwarty więc z Maluszim wchodzimy, robimy zdjęcia fot fot fot fot fot . Cmentarz jest dość duży co świadczy o tym, że mieszka tu sporo Polaków, dużo jest też świeżych grobów. Następnie przystanek o 14 na obiad, zupa gruzińska, płyniemy dalej, z rzeki widzimy dach cerkwi, postanawiamy zatrzymać się i zobaczyć wieś. Pomimo ulewnego deszczu trzeba przyznać że warto było się zatrzymać. W deszczu fotografuję urocze stare domy fot fot fot fot fot fot fot . Niestety jedyna napotkana babuszka fot nie chciała nam powiedzieć jak się ta wieś nazywa. Na brzegu jeszcze kilka zdjęć z łodziami fot fot fot Płyniemy dalej, około 18:00 zatrzymujemy się na stojankę, i znów na bardzo ładnej skarpie. 18:50 siedzimy wszyscy wokół ogniska i jemy pyszne ciasteczka (owsiane), popijamy herbatkę, słonko świeci. Wieczorem skręcam zachód słońca fot fot.