26.07.2004 poniedziałek, dzień 16

Śniadanie było dość późno (12.30, ryż z mlekiem i rodzynkami). Jedyną czynnością, oprócz pływania, opalania, kart, było rozbieranie katamarana. Chyba kolejnego dnia, nic nie robiąc, byśmy już nie wytrzymali. Spać kładę się na skałce, obserwuję pakowanie Pawła, który każdą rzecz składa, chowa do woreczka, pakuje się od 23 do 1 w nocy. Próbuję zasnąć, ale komary chyba się dowiedziały gdzie śpię i przenoszę się do namiotu

27.04.2004 wtorek, dzień 17

Pobudka o 6, o 7.30 miał przypłynąć kuter. O 6.10 słychać odgłos silnika, śmiejemy się że pewno masz kapitan, śmiechy śmiechami, a to faktycznie po nas, tym razem przypłynął inny kuter z innym kapitanem. Zaczynamy się ekspresowo pakować, zwijamy namioty, o 6.40 opuszczamy naszą wyspę. Na kutrze dość zimno, po 40 minutach jesteśmy w Zarieczensku (znaczy na przystani, miasto jest o wiele dalej). Ten kapitan pływa perfekcyjnie, delikatnie przybija do pomostu. Zimno, rozpalamy ognisko, część się grzeje przy ognisku, część pod śpiworami. Kierowca umówiony na 9 przyjeżdża o 8.30. Nauczony doświadczeniem, w przyczepce ma dwa koła zapasowe. Jedziemy 90 km do Kandałakszy. Po 1,5 godziny lądujemy przed dworcem, robimy zakupy, zwiedzamy miasto (nie ma co zwiedzać, bardzo brzydkie miasto). Zalegamy na karimatach przed dworcem, śniadanie, piwo. Podjeżdża pociąg, pakujemy się, rozkładamy bagaże. Prowodnica sprawdza bilety oraz paszporty, przyczepia się do biletu Wojtka, że nie zgadza się nazwisko. Dopiero wizyta Wołodii i Saszy u kierownika pociągu rozwiązała problem (kasa). Pociąg rusza, robimy kolację, i dalej taki pociągowy relax: karty, piwo.

28.07.2004 środa, dzień 18

Pobudka o 4, chociaż okazało się, że niepotrzebnie się tak zrywaliśmy, bo pociąg przyjechał z godzinnym opóźnieniem do Petrozawodska. Idziemy do przechowalni bagażu. Przechowalnia automatyczna na żetony (35 rubli) zapisuję sobie szyfr potrzebny do późniejszego otwarcia. Komory są w miarę duże, ja z Ewą i Szymonem pakujemy się do jednej. Plan jest taki, że jedziemy do Petersburga, Wołodia, Sasza i Andriej zostają w Pertrozawodsku, pociąg mają dopiero dnia następnego o 15. My mamy zamiar jechać nocą do Petersburga, cały dzień zwiedzać, i dojechać na 0.16 do Nowgorodu, gdzie wsiądziemy w ten sam pociąg którym już będą jechali Wołodia i reszta. Mamy szczęście jest pociąg nocny do Petersburga i są bilety (240 rubli) (Szymon nie chce jechać). Kierujemy się do portu, naszym celem jest wyspa Kiży. Idziemy pustym, o tej godzinie, Prostepektem Lenina, po 30 minutach dochodzimy do portu. Miasto jest zadbane, na wybrzeżu ładny bulwar ozdobiony nowoczesnymi rzeźbami. Kasy biletowe wodolotów otwierają o 8, więc czekamy kilkanaście minut. Po dotarciu do kasy okazuje się, oczywiście, że dziś na Kiży biletów już nie ma. Idziemy z Wołodią do kapitana jednego z wodolotów, mówi, że mamy przyjść 15 minut przed wypłynięciem, to się zobaczy. Głodni, robimy na jakimś murku śniadanie (po 2 kromki chleba). O umówionej godzinie podchodzimy do wodolotu, pani bileterka mówi, że może nas wpuścić, ale bez biletów, i że miejsca stojące, na to liczyliśmy, pakujemy się do środka, a konkretnie na rufę statku. Wodolot startuje, unosi się na wodzie i pędzi z prędkością 60 km/h, w związku z tym trochę nas woda chlapie. Po jakimś czasie, ci którzy zmarzli chowają się pod pokład, Szymon nawet wkręcił się na miejsce siedzące. O 10.15 dopływamy do wyspy, widać cebulki na cerkwiach. Ponieważ na statku dużo ludzi startujemy z Malusim do kas. W kasie (o czym wcześniej czytaliśmy) są bilety studenckie - bezpłatne), więc Malusi (bardziej wygląda na studenta), mówi 2 studenckie , kasjerka spojrzała, jakby coś chciała powiedzieć, w końcu jednak dostaliśmy te bilety. Jesteśmy w środku (bilet normalny 50 rubli) Robimy zdjęcia, zwiedzamy, chodzimy po skansenie. Wracamy do portu, jest tu dużo sklepików z pamiątkami, brzydkie i dwa razy droższe niż na lądzie. Czekamy na nasz wodolot, w końcu o 13 kometa nr 7 przypływa. Nie mamy biletów, więc czekamy jak już wszyscy wejdą, wtedy my. Pomiędzy bileterką a bosmanem wywiązała się dyskusja czy my to my, czy nie my. Nie wnikając w szczegóły weszliśmy szybko na pokład. O 14.20 dopłynęliśmy z powrotem do Petrozawodska, głodni idziemy na zakupy. Trafiamy do dość oryginalnego sklepu, w którym najpierw się wybiera przy ladach co się chce, potem z tą informacją idzie się do kasy, płaci się za taki towar, i dopiero z kwitem zapłaty wraca po odbiór zakupów. Jesteśmy głodni i źli, idziemy na najbliższą ławkę zjeść obiad (po 4 kanapki). Po obiedzie już w porządku, Wołodia idzie na dworzec, my na lody i miasto. Nie ma tu wiele do zwiedzania, upatrujemy sobie Sobór Aleksandra Newskiego. Jest dość dobrze ukrty, idziemy przez blokowisko, tory, w końcu docieramy. Krótkie spodenki nie pozwalają nam wejść do środka, więc tylko rzucamy do środka okiem. Taka scenka : idzie laska w mini maxi (znaczy pośladki widać) i przed wejściem do cerkwi zakrywa chustką głowę. To nie wiem co bardziej będzie wystawione na pokuszenie. Idziemy poleżeć nad rzeczkę, znów na bulwar, jest tu ustawione drzewo z uchem, do którego mówi się życzenia, coś chyba nikt nie miał żadnych życzeń, bo oprócz mnie nikt nawet nie podchodzi do drzewa. Dalej idziemy do ustawionej piramidy, ale coś nam to nie dało żadnej dodatkowej energii. Idziemy na dworzec, jemy czeburieki (ale odgrzewane 10 rubli), Znajdujemy sklep samoobsługowy, więc zakupy. Na dworcu już nasi nawaleni. Zabieramy bagaże, i tak nie działa kod który spisałem, pani z jakimś narzędziem włamuje się do komory, alarm dzwoni, ale to widocznie tak normalnie. Wołodia nam jeszcze raz odradza jechać do Petersburga, że mogą być problemy z biletami. Ale nam to nic. Dostajemy dietę 500 rubli, robimy zakupy, na kolację, Szymon zdecydował się jednak z nami jechać. Pociąg mamy o 23, podstawiony jest godzinę szybciej, ale drzwi prowodnice otwierają dopiero 30 minut przed odjazdem, Ładujemy się na łóżka, bez imprez, bo jutro Petresburg i trzeba się wyspać.

29.07.2004 czwartek , dzień 19

Pobudka o 6:30, na dworcu pierwszą rzeczą którą robimy to sprawdzenie połączenia do Nowgoradu, tak aby zdążyć na przesiadkę do Mińska. Na informacji dowiadujemy się, że są tylko dwa pociągi o 8:30 i 17:17, a odjeżdżają z dworca Moskiewskiego. Śmigamy metrem, dwa przystanki. Na dworcu jeszcze raz upewniamy się że nie ma innych pociągów, sprawdzamy też na dworcu podmiejskim, ale bez rezultatów. Tak więc jedziemy o 17.17. Podchodzimy do kasy, Szymon daje 9 paszportów, kasjerka oddaje 4 paszporty i każe iść do innego okienka, wypisywanie biletów trwa bardzo długo, musimy czytać swoje nazwiska, w końcu posiłkujemy się zaproszeniem, na którym jesteśmy bukwami napisani. Bilet kosztuje132 ruble, na bilecie napisane że ekspres, dlatego pewno takie drogie, oddajemy bagaże do przechowalni automatycznej. I około 9 ruszamy na podbój Petersburga. Ponieważ przed wyjazdem z Polski było ustalone, że do Petersburga nie zdążymy, nikt sobie nie przygotował, żadnego przewodnika, ani nawet nie przeczytał co warto zobaczyć, ktoś mówi Pałac Zimowy, Aurora, Prospekt Newskiego. W związku z tym kupujemy mapkę z opisem zabytków, kioskarka mówi nam jeszcze jak dojechać do Centrum. Po przeanalizowaniu krótkiego przewodnika wszystko staje się jasne, zabytki są zgrupowane w jednym miejscu. Jedziemy na stację Gostynica, stąd Newskim Prospektem zwiedzajac kolejne zabytki dochodzimy do Pałacu Zimowego, wszystko tu takie potężne, ledwo można zmieścić w kadr. Do Ermitażu ogonek ludzi ale i tak nie mamy tego w planach. Zwiedzamy wszystko w ekspresowym tempie, przy Aurorze dało już o sobie znac zmęczenie i zaczynamy poszukiwać czegoś ciepłego do zjedzenia. Okazuje się że nie ma tu żadnych barów szybkiej obsługi, tylko restauracje, na które nas raczej nie stać. Szymon mówi cały czas o blinach. Dochodzimy do najładniejszego zabytku Petersburga Spac-na-Krowi. Dalej chodzimy zmęczeni i głodni, każdy zieje nienawiścią :), w końcu znajdujemy bistro (normalny bar) , Szymon ucieka na bliny. Jak zobaczyliśmy prawdziwe żarcie to już stamtąd nie wychodzimy, danie 100 rubli, ale gyros, frytki, surówka, sos. Cudownie smakuje. Posiedzieliśmy trochę, odzyskaliśmy siły życiowe. Marta chciała wysłać kartkę do Polski, z kartkami nie było problemu, ale znaczka to się nie dało kupić ( przed wyjazdem Marta wrzuciła kartkę bez znaczka).
Wracamy na dworzec Moskiewski. Idę z Chudym, patrzymy patrol milicji, to mówię, żeby ich łukiem obejść, a oni cap Chudego za rękę. Ja oczywiście jakby nigdy nic przechodzę dalej. Stajemy całą grupą za winklem i patrzymy co dalej. Widać że rozmowa się rozkręciła, po kilku minutach Chudy uśmiecha się i odchodzi od milicjantów. Chudy streścił przebieg rozmowy : Pytają go co tu robi, mówi, że przyjechał dzisiaj i wyjeżdża dzisiaj, ale jakoś nie mógł znaleźć biletu z Petrozawodska, a co robił w Petrozawodsku, mówi, że na Kiży , że pływaliśmy na katamaranach, gdzie bagaż drążą dalej, w przechowalni, Jeden z milicjantów ogląda paszport i mówi : wiza jest, Chudy w tym momencie nogi z waty, ale zainteresował się pieczątką z granicy Austriackiej. W końcu milicjant oddał mu paszport bez wnikania w tą wizę. Jeszcze spytał na koniec czy kontrabandy niet, i puścił. A najśmieszniejsze, że Chudy zaczął po rosyjsku mówić.
Po tych ekscytacjach zakupy w sklepie. Zabieramy bagaże, idziemy na peron, stoi pociąg , kilka razy się upewniamy czy to ten, bo to taka zwykła elektriczka, (myśleliśmy że jak taki drogi bilet to plackartnyj). Czekamy na Wojtka który poszedł szukać Internetu, Paweł się niepokoi, bo mają wspólny bilet, przed odjazdem Wojtek znajduje się i zgodnie z planem o 17.17 ruszamy ze stacji. Pociąg z drewnianymi siedzeniami, szukamy ubikacji, Wojtek poszedł się zapytać o kibelek, obsługa zdumiona zapytała tylko : W obszczim ?
Zgodnie z planem dojechaliśmy do Nowgorodu. Poczekalnia pełna, rozkładamy się w barze. Nasze niespokojne umysły każą nam zwiedzać. Na dworcu wisi plan miasta, idziemy jakieś 20 minut, docieram na tutejszy mały Kreml, faktycznie widać podobieństwo, mury z basztami, wewnątrz cerkwie. Przechodzimy przez most, i docieramy do zagłębia cerkwi. W życiu nie widziałem jeszcze tylu cerkwi na tak małym kawałku ziemi. Robimy zdjęcia, chodzimy po Kremlu, Wydajemy ostatnie rosyjskie ruble. Na dworcu robimy kolację. Wojtek jak zobaczył gniazdko, wtyka tam od razu swoją ładowarkę, Pani w barze się oburzyła, wyzwała go od najgorszych, powiedziała, że będzie płacił za prąd, i wezwie milicję.

30.07.2004 piątek, dzień 20

Podjeżdża pociąg, jest ciemno, idziemy do wagonu nr 1. Spotykamy się z Wołodia, Saszą i Andriejem, widać, że już imprezują pewno od rana, tym samym pociągiem wracają znajomi z Mińska. Obawialiśmy się trochę problemów z biletami ( Wojtek jedzie na inne nazwisko), ale Szymon dał wszystkie bilety razem, a o tej godzinie też pewno się prowodnicy nie chciało sprawdzać paszportów. Wykończeni rzucamy się na łóżka, słyszę przez sen jakieś krzyki, wrzaski, wyzwiska (okazało się następnego dnia, że to Andriej tak wyrażał swój entuzjazm). Budzę się dopiero o 10, mówię, że już, późno, na to Gosia odpowiada : przestaw sobie zegarek, i faktycznie przestawiam jest 9 więc nie tak źle. Piwko z rana. Zapanowała pewna nerwowość, bo się okazało, że nie ma żadnego żarcia na śniadanie. Pili to nie myśleli o żarciu, nasze miny chyba przestraszyły Wołodię, bo poszedł kupić u prowodnicy zupki Od rana jesteśmy na Białorusi, więc uff udało się być 2,5 tygodnia w Rosji bez wiz rosyjskich. Dojeżdżamy do Mińska, mamy mieć kilkunastominutową przesiadkę do Grodna, ale nie mamy biletów. Więc biegniemy jak wariaci, przenosimy bagaże. Może u nas by się udało, ale to przecież inny kraj, oczywiście nie mam biletów, pociąg odjeżdża punktualnie, więc nie zdążyliśmy. Znów nastroje podupadły. Wołodia poszedł szukać innego środka transportu, znalazł się autobus o 18.20 Bilety kupione, wymieniamy kasę na ruble białoruskie, robimy zakupy. Andriej kupił zgrzewkę piwa dla wszystkich. Siedzimy na dworcu i sączymy, nastroje oczywiście już wyśmienite. Podjeżdża autobus. Nie ma Pawła, gdyby autobus odjechał punktualnie Paweł by został w Mińsku. Około 21 dojeżdżamy do Lidy, wypakowujemy bagaże, pożegnanie z Wołodią i Saszą. Jedziemy dalej około 24 dojeżdżamy do Grodna, żegnamy się na przystanku z Andriejem, pokazuje nam drogę na PKP, idziemy jakieś 15 minut po ciemnej uliczce. Pociąg mamy o 4:25, więc dużo czasu, kupujemy bilety, kolacja, żarcia mamy bardzo dużo, bo nauczeni doświadczeniem kupiliśmy więcej na wszelki wypadek.

31.07.2004 sobota, dzień 21

Około 3 robi się ruch, ustawia się kolejka do odprawy ( 98% podróżnych to mrówki), my podchodzimy na końcu, najpierw sprawdzają bilety, potem celnicy, Szymona wysyłamy na pierwszy ogień, mówi, że grupa, że pływaliśmy po Niemenie, więc nas puszczają bez kontroli. I w końcu kontrola graniczna, Szymon znów jako pierwszy podchodzi, pytanie którego się obawialiśmy : a gdzie registrancja, więc Szymon opowiada że pływaliśmy na Niemenie, że każdy dzień w innym miejscy, na nic to się nie zdaje, nie chce nas przepuścić. Pogranicznik pyta jakiegoś ważniejszego stopniem co z nami, ten dalej gdzieś dzwoni, jednak po chwili wahania, macha ręką i nasz puszczają, hura, jesteśmy wolni. Można podejrzewać, że o 4 godzinie, nie chciało im się robić nam problemów. Dopowiem, tylko że na problemy z wyjazdem byliśmy przygotowani, każdy z nas miał schowane 10 $ na łapówkę (no niektórzy i to przepili). W kolejnej poczekalni dwa sklepy wolnocłowe, jednak są straszne kolejki, ścisk, co roślejsze osiłki wpychają się poza kolejnością. Część grupy kupuje alkohol, część sobie odpuszcza. Wojtek odwalił numer bo zrobił zdjęcie (z lampą w dodatku) mrówkom którzy ukrywali kontrabandę. Od razu jakiś osiłek do niego podszedł, chce wzywać celników, i w ogóle zamieszanie z tym. Jeszcze zaczęli się odgrażać całej grupie, więc później w pociągu siedzimy cicho, żeby nas kto nie zadźgał :-). W tej poczekalni staliśmy z plecakami w przejściu (akurat jedyne wolne miejsce), jak celnik otworzył drzwi to tłum prawie nas stratował, ludzie ruszyli z krzykiem do pociągu, jak my doszliśmy to były już wszystkie miejsca zajęte. W pociągu mrówki przyklejają do siebie papierosy, przelewają wódkę do pet-ów, osiłki wyrywają ławki i inne wyposażenie, ładują towar. Ruszamy, polscy pogranicznicy sprawdzają paszporty, pociąg staje w Kuźnicy, kontrola celna w pierwszym wagonie, bardzo pobieżna, że tak powiem, Gosia idzie pierwsza, mówi że na kajakach, że w Białorusi, celnik pyta skąd pochodzi, Gosia że z Gdańska (tak to po 3 tygodniach można się wtopić w klimat Rosji), to przechodzić, ja mówię tylko "ja też" i przechodzę, Szymona pyta, a co przewozi : "Rzeczy osobiste, w tym worek jedzenia dla całej naszej grupy, jest nas 9 osób, wracamy z Białorusi". Okazało się, że to ten sam pociąg jedzie do Białegostoku, wysiadamy żeby kupić bilety na dalszą podróż. Dziewczyny zapoznały kierownika pociągu, baliśmy się że możemy nie zdążyć w Białymstoku na przesiadkę, ale kierownik powiedział, że wszystko załatwi. Po jakimś czasie mówi, że dzwonił, i że dla nas pociąg poczeka :) . O 7.15 w Białymstoku, na koniec jeszcze Malusi zabłysnął erudycją : "Przepraszam bardzo, czy może mi pani udzielić informacji na temat połączeń z W-wy do Katowic" :). W Warszawie grupa rozjechała się na cztery strony świata, i to koniec opowiadania :).


poprzednia

Strona główna