Rafting rzekami Tuntsaioki i Tumcza | |
skład grupy  galeria I  galeria II  strona startowa     
Wstęp
W zeszłym roku podczas pobytu nad Niemnem, w trakcie jednej z imprez, powstał pomysł wybrania się z Wołodią na Półwysep Kolski. Z pierwszymi oznakami wiosny zacząłem zbierać chętnych na wyjazd, z początku, jak to zwykle bywa, było sporo chętnych, potem kolejne osoby się wykruszały, dwie osoby (Gosia i Paweł) zostały znalezione przez ogłoszenia w Internecie, na dwa tygodnie przed wyjazdem zrezygnowała jedna osoba i za nią wskoczył Wojtek. Pozostałe osoby uczestniczyły już we wspólnych wyjazdach.
Plan wyjazdu był taki: jedziemy do Grodna, gdzie ma czekać na nas Andriej, potem do Lidy, nocujemy u Wołodii, zabieramy sprzęt, jedziemy do Mińska, dalej Kandałaksza, spływ rozpoczniemy w okolicach miasta Alakurtii, płyniemy katamaranami po rzekach Tuntsaioki i Tumcza, po 12 dniach spływu docieramy do Zarieczeńska, powrót do Kandałakszy, pociągiem do Petrozawodska, wycieczka na wyspę Kiży, i w końcu Grodno.
W związku z lekkim zamieszaniem (i chęcią oszczędzenia kasy), wyrobiliśmy sobie tylko wizy białoruskie (czyli bez prawa wjazdu do Rosji :-)).
A było to tak :
11.07.2004 niedziela, dzień 1.
Podróż rozpoczynam o 0.09 wsiadając do pociągu w Toruniu, spotykam się z Ewą, która jechała z Bydgoszczy. Jedziemy do Warszawy z półtoragodzinną przesiadką w Kutnie, w Warszawie Zachodniej jesteśmy o 4:53. Czekamy kilkanaście minut, zjawiają się Malusi, Paweł, i Chudy (ze zgrzewką piwa), po chwili odnajduje nas jeszcze Wojtek. Ładujemy się do pociągu, zajmujemy dwa przedziały, na Centralnej wsiada reszta ekipy: Marta, Gosia i Szymon.
W pociągu popijamy piwo, poznajemy nowe twarze w załodze, przymierzamy świeżo zakupione na allegro moskitiery. O 10:41 dojeżdżamy do Sokółki, o 11:05 jesteśmy w Kuźnicy. Kupujemy bilety do Grodna (4.61zł (1 euro)). Godzinna podróż przebiega bez niespodzianek, celnicy tylko pytają co mamy w plecakach. Na miejscu przesuwamy wskazówki zegarków o jedną godzinę do przodu. W poczekalni czeka na nas Andriej, następnie próbujemy wymienić po 20$ na ruble rosyjskie (bo tam gdzie jedziemy nie będzie kantorów). Podczas wymiany pieniędzy pojawia się problem, nie chcą nam wymienić dolarów na rosyjskie ruble (na białoruskie nie ma problemu), w związku z tym wyręcza nas w tej czynności Andriej. O 16:10 wsiadamy do pociągu do Lidy, Andriej od razu częstuje wódką, była na tyle mocna, że po dwóch kieliszkach (kubkach) odpadam i śpię aż do Lidy. W Lidzie czekają na nas Wołodia i Sasza. Jedziemy busem do klubu, pakujemy sprzęt, dobieramy kamizelki, kaski, pakujemy katamarany, namioty i cały pozostały sprzęt. Klub mieści się na 11 piętrze wieżowca, gdzie jeżdżą windy zabójcy, trzeba wsiadać/wysiadać w ciągu 5 sekund, bo po tym czasie winda z trzaskiem się zamyka. Udaje nam się jakoś przeżyć, jedziemy do domu Wołodii, robimy kolację, Andriej znów częstuje tą swoja wódką, więc po kilku kubkach, odlatuję spać.
12.07.2004 poniedziałek, dzień 2
Pobudka o 3.20, pakujemy się do dwóch busów, o 4:00 wyjazd do Mińska, około 6.30 jesteśmy na dworcu w Mińsku. Podjeżdża pociąg, ładujemy się do środka, rozmieszczamy bagaże (mamy sporo tobołków: 3 stelaże do katamaranów, kilka dodatkowych dużych plecaków, 2 worki ziemniaków).O 8:00 ruszamy w podróż do Kandałakszy (2 tyś. km). W pociągu, wygłodniali, rzucamy się do robienia i konsumowania śniadania. Następnie odbyliśmy pewną grę nerwów związaną z pościelą, a było to tak, że prowodnica roznosiła pościel, nasz przedział uznał, że nie będziemy jej brać, prześpimy się w śpiworach. Prowodnica przyszła i powiedziała ostrym tonem "4 pościeli", więc nikt nie zaprotestował, ale nie daliśmy jej kasy to zrezygnowała z nas. Jednak za jakis czas temat wrócił. Andriej położył się na materac, prowodnica poszła po kierownika pociągu i kierownik burzy się dlaczego Andriej leży na materacu, budzimy Andrieja, on nieprzytomny, wziął i kupił wszystkim pościel, byle tylko go nikt nie budził, a teraz tłumaczyć, że my nie chcemy to byłoby ponad wszystkich siły. I tak to śpimy nie w śpiworach tylko w bialutkiej pościeli, minus - trzeba w związku z tym nogi umyć. O 12.30 kilkudziesięcio minutowy postój na stacji Witebsk, na zewnątrz gorąco z 30 stopni. W pociągu całkiem znośnie, otwierają się okna, jest wrzątek, prowodnica się nawet uśmiecha (do czasu). Około 14:00 obiad (kanapki oczywiście), idzie dwóch milicjantów (przypomnę, że nie mamy wiz rosyjskich, i unikamy milicji), rozglądają się, zagadują nas: oddychać?, ja odpowiadam pięknym :-) rosyjskim, da oddychać!, więc poszli dalej, idą do drugiego przedziału gdzie siedzą nasi i zaczynają się jakieś kłopoty, sprawdzają paszporty, trochę się niepokoimy, w końcu Wołodia, Sasza i Andriej idą gdzieś z milicjantami. Wrócili i mówią, że łapówa, a za chwilę okazało się za co: bo w rosyjskich pociągach nie można pić wódki (no tak flacha i kieliszki na stole), więc musieli odpalić dolę milicjantom, za to aż do końca ich zmiany (do Petrozawodska) możemy już legalnie (bo za łapówkę) pić. Dodam tylko że w białoruskich pociągach można pić wódkę bez ograniczeń. Po tym zdarzeniu, już legalnie, piwko, wódka, spiryt, właśnie w takiej kolejności. Powiem, że nauczyłem się kolejnej wschodniej mądrości, że jak już się pije to trzeba pić coraz wyżej procentowe napoje, czyli właśnie piwo, wódka, spiryt, jak się zaczyna np. od spirytu to już się nie powinno niczego słabszego pić :-). Około 23 kładziemy się spać pod bialutkimi pościelami, cieplutko, śpimy przy otwartym oknie.
13.07.2004 wtorek, dzień 3
Śpię do 9:00, dawno tak długo i dobrze nie spałem. O 11:30 stacja Petrozawodsk, wyskakujemy po piwo. Fajnie się tak jedzie dwie doby pociągiem, nigdzie się nie trzeba śpieszyć, można sobie leżeć cały dzień, całkowity relaks, tylko w rosyjskich pociągach wpadam w taki stan nicnierobienia.
Prowodnica jednak nas nie lubi, ciągle coś tam nam opowiada, jak spadł nam kubek na podłogę od razu przyleciała (bo jesteśmy pierwszym przedziałem przy niej), jak przechodzi to zawsze gapi się co robimy, i za co by tu nas opieprzyć, co prawda nic sobie z tego nie robimy, ale zawsze.
13:00 pijemy wódeczkę, przechodzili milicjanci i zwracają nam uwagę, że jak będziemy pić wódkę to będziemy mieć problemy - zapomnieliśmy że zmienił się patrol, ale Ci łapówki nie chcieli. Teraz pijemy w ukryciu, po każdej kolejce chowamy flaszkę i kieliszki.
Ustalamy załogi katamaranów :
1 katamaran : Wołodia, Marta, Paweł, Chudy
2 katamaran : Sasza, Gosia, Wojtek, Szymon
3 katamaran : Andriej, Ewa, Malusi i ja.
Ktoś wyrwał drzwi przy przedziale prowodnicy, więc patrzy na nas podejrzliwie. Wojtek ją obłaskawia, zaprasza na kielicha, ona odpowiada na to kilka zdań, a Wojtek : "i tak nic nie rozumiem, dziękujemy". Kolejna szykana : prowodnica zamknęła samowar i mówi, że wrzątek tylko za pieniądze. Jednak w końcu nieporozumienia z prowadnicą się skończyły, poderwał ją jakiś facet i jest spokój.
20:43 robi się coraz bardziej gorąco, ale to normalne, jedziemy w końcu na północ :-)
Po kolacji wypijamy szybko i w ukryciu kilka flaszek wódki, humory nam dopisują: robimy różne dziwne rzeczy jak dmuchanie szczypiorków, zrobiliśmy w chlebie dziurę na kieliszki (schowek przed milicjantami),
14.07.2004 środa, dzień 4
Było ciepło i jasno więc się nie chciało spać, położyłem się około 1 a Wołodia zrobił pobudkę o 2, więc snu dużo nie było. Spakowaliśmy się szybko, ale pociąg miał prawie godzinę spóźnienia, w Kandałakszy byliśmy około 4. Wysiadamy na dworzec, od razu podchodzą milicjanci, Wołodia wyciąga marszrutkę (taka książeczkę w której są nasze wszystkie dane, gdzie jedziemy, skąd, jaka trasa i kilka pieczątek), mówi co my za jedni, więc milicjanci nie mają zastrzeżeń. Pakujemy się do zarezerwowanego wcześniej bus-a. Wołodia jeszcze filmuje nasze poczynania, ale milicjant każe schować kamerę, bo to dworzec przecież (choć drewniany). Pakujemy nasz cały sprzęt na przyczepkę, przed nami około 100 km do Alakurtii. Kierowca gna po pustej drodze, nagle coś strzela, okazuje się że to opona od przyczepki, a na drogę wypada worek naszych ziemniaków. Szybko ratujemy ziemniaki przed przejechaniem przez inne samochody. Kierowca zmienia koło, jedziemy dalej. Ponieważ wjeżdżamy w strefę nadgraniczną, zatrzymuje nasz kontrola graniczna, sprawdzają nam paszporty (a my bez tej wizy), po kilkunastu minutach puszczają nas bez problemu (czy ktokolwiek tam wie, że my Polacy powinniśmy mieć wizy?) O 7:00 podjeżdżamy pod bramę wojska w Alakurtii, (miasto typowo wojskowe, chyba cywili tu niewielu), Wołodia z Saszą coś tam załatwiają, chyba pozwolenie pobytu (bo to wszystko poligon), oraz szpital jakby się komuś coś stało. Następnie jedziemy do sklepu, kupujemy cieplutki chleb, na który wszyscy łakomie patrzą, oraz tuszonki. Jedziemy do miejsca rozpoczęcia spływu, trochę błądzimy, w końcu wypakowujemy się na drodze wiodącej na zniszczony most. Jest 10:00, rozkładamy namioty, dyżurni robią śniadanie (makaron z sosem grzybowym). Rozpoczyna się walka z komarami, są ich tu miliony, atakują całymi stadami, smarujemy się różnymi preparatami (żaden nie działał dłużej niż 10 minut), zakładamy moskitiery. Robimy wiosła, strugamy drzewce ze świerków, przygotowujemy katamarany, (składamy stelaże, pompowanie).Ale chodzenie w takiej moskitierze jest dość niewygodne (bo tam ktoś splunął sobie na siatkę, ktoś coś zaczął jeść przez siatkę ), i tak gdzieś po godzinie, dwóch, coraz więcej osób chodzi bez moskitier, chyba się przyzwyczailiśmy do komarów i ich ugryzień. Dalsza cześć dnia przebiega na montowaniu sprzętu, walką z komarami, zaczyna padać deszcz, przed północą kładziemy się spać (choć jest oczywiście jasno).
napisz jeśli masz jakieś pytania |